„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Kosmolot Nevian pędził swoją drogą. Obaj ziemscy nawigatorzy wkrótce się zorientowali, że lecą z prędkością dużo większą od prędkości światła i że statek musi bardzo mocno przyspieszać, niemniej siła ciążenia, którą odczuwali, była stała i nieco mniejsza niż na Ziemi.
Bradley, stary wyjadacz kosmiczny, poszedł spać od razu jak tylko zakończył serię obserwacji i chrapał głośno na stosie poduszek w pierwszej z trzech połączonych kabin. W środkowej kabinie, przeznaczonej dla dziewczyny, Costigan stał bardzo blisko Clio, starając się jej nie dotykać. Cały był spięty, a na twarzy widać było znużenie.
— Nie masz racji, Conway, wcale nie masz — mówiła bardzo poważnie Clio — wiem, co czujesz, ale to fałszywa rycerskość.
— Nie o to chodzi — zaprzeczył z uporem — to z powodu naszej sytuacji. Znalazłaś się w kosmosie, sama i w niebezpieczeństwie. To mnie powstrzymuje. Znam ciebie i znam siebie wystarczająco, by wiedzieć, że to co zaczniemy teraz, będzie trwało do końca życia. Jeśli chodzi o mnie, to nie ma różnicy, czy zrobimy to teraz, czy poczekamy do powrotu na Tellusa, ale mówię ci, że dla twojego dobra lepiej gdybyś mi całkowicie odpuściła. Dam radę trzymać się od ciebie z daleka, ale tylko jeśli mi tak każesz.
— Rozumiem, kochany, wszystko rozumiem, ale...
— Co ale! — przerwał jej. — Nic nie rozumiesz. Nie dociera do ciebie, w co się pakujesz wychodząc za mnie za mąż? Zakładając, co w ogóle nie jest pewne, że uda nam się wrócić. Ale nawet jeśli nam się kiedyś uda, może nawet wkrótce, kto to może wiedzieć, to są tacy, którzy chcieliby dostać pięćdziesiąt gramów radu za moją głowę.
— Pięćdziesiąt gramów? Podobno za Sammsa dają tylko sześćdziesiąt. Wiedziałam. Wiedziałam, Conway, że nie jesteś byle kim! — wykrzyknęła Clio, nie zniechęcając się. — Coś mi jednak mówi, że każdy pirat mocno pożałuje, że łaszczył się na tę nagrodę. Nie bądź głupi kochanie. Dobranoc.
Odchyliła głowę do tyłu, zbliżyła do niego swoje słodkie, czerwone, uśmiechnięte wargi, a jego ramiona same owinęły się wokół niej. Objęła go za szyję, po czym przywarli nieruchomo do siebie w ekstazie pierwszego miłosnego uścisku.
— Och, dziewczyno, jak ja cię kocham — powiedział chrapliwie Costigan, a jego chłodne zazwyczaj oczy zapłonęły ciepłym blaskiem. — Teraz dopiero czuję, że żyję. W każdym bądź razie, dopóki...
— Przestań! — przerwała mu ostro — Będziesz żył tak długo, dopóki nie umrzesz ze starości. Po prostu musisz. A jak nie, Conway, to pożałujesz.
— No właśnie. Teraz nie mam żadnego interesu w umieraniu. Wszyscy piraci między Tellusem i Andromedą nie dadzą mi rady. Mam po co żyć. Dobranoc, najdroższa. Zostawmy to na razie, bo musisz się przespać.
Rozstanie się kochanków nie było takie proste i łatwe, jak by to wynikało ze słów Costigana, ale w końcu poszukał swojej kabiny i wyciągnął się na stosie poduszek, a jego surowa twarz złagodniała. Zamiast niskiego metalowego sufitu zobaczył piękny owal młodej opalonej twarzy w koronie złocistych włosów. Jego wzrok utonął w głębi oddanych, uczciwych, ciemnoniebieskich oczu. Patrząc coraz głębiej i głębiej w te błękitne otchłanie, zasnął. Na jego twarzy, zbyt nieprzeniknionej i poważnej jak na mężczyznę w jego wieku – życie szefa sektora Służb Trójplanetarnych nie było łatwe i z reguły niezbyt długie – pojawiła się po zaśnięciu świeżo uzyskana łagodność, odbicie nieograniczonego szczęścia.
Dzięki treningowi spał, chrapiąc, przez osiem godzin, po czym obudził się od razu w pełni przytomny i gotów do działania.
— Clio — szepnął — obudziłaś się?
— Czy obudziłam? — jej głos słyszany przez ultrafon wyrażał ulgę w każdej sylabie. — Na Boga, myślałam, że masz zamiar spać, dopóki nie przylecimy na miejsce! Chodźcie tu obaj. Nie rozumiem, jak możecie spać w ten sposób, jakbyście byli w domu we własnych łóżkach.
— Musisz się nauczyć spać wszędzie, jeśli chcesz utrzymać... — Costigan urwał, gdy otworzył drzwi i zobaczył jej podkrążone oczy. Było jasne, że ma za sobą bezsenne i wyczerpujące osiem godzin. — Dobry Boże, Clio, dlaczego mnie nie zawołałaś.
— Och, nic mi nie jest, jestem tylko trochę podenerwowana. Chyba nie muszę pytać, jak ty się czujesz?
— Nie musisz. Jestem głodny — odparł radośnie. — Mam zamiar sprawdzić, co się da zrobić w tej materii. Jestem też ciekaw czy wciąż zagłuszają nasze połączenie z Sammsem.
Wyjął małe, izolowane pudełko i dotknął lekko palcem przycisku. Szarpnął gwałtownie ręką.
— Bez zmian — wyjaśnił niepotrzebnie. — Chyba nie chcą, żebyśmy kontaktowali się z kimś z zewnątrz. Z drugiej strony, to zagłuszanie jest równie dobre jak mój sygnał. Dzięki niemu będą mogli nas wyśledzić. Zobaczmy w takim razie, co ze śniadaniem.
Podszedł do ekranu i nastawił urządzenie na mostek, gdzie zobaczył Nerada, leżącego jak pies, przy tablicy sterowniczej. W tym momencie pojawiło się niebieskie światełko i Nevianin skierował uwagę na mały ekran obserwacyjny. Widząc, że kontakt został nawiązany, Costigan ukłonił się i wskazał palcem na swoje usta, mając nadzieję, że jest to uniwersalny sygnał głodu. Nevianin machnął ramieniem i nacisnął kilka przycisków na swojej tablicy. Spora część podłogi w kabinie Clio odsunęła się i z otworu wysunął się w górę stół z trzema wyściełanymi siedzeniami, nakryty srebrzystą i szklaną zastawą.
Miski i talerze z białego błyszczącego metalu, smukłe kryształowe kielichy, wszystko sześciokątne, bogato zdobione i wykończone typowymi marynistycznymi motywami. Do tego używane przez tę obcą rasę naprawdę dziwne sztućce. Szczypce wyposażone w szesnaście ostrych jak igły zębów; elastyczne łopatki; głębokie i płytkie łyżki wazowe z elastycznymi krawędziami i wiele innych dziwnie powyginanych instrumentów, których zastosowania nie dało się nawet w przybliżeniu określić. Wszystko z doskonale wyprofilowanymi uchwytami, dopasowanymi do długich szczupłych palców Nevian.
Ale jeśli stół i zastawa zaskoczyły Ziemian wysokim poziomem kultury, czego nie spodziewaliby się u rasy tak odrażającej, jedzenie było jeszcze większym zaskoczeniem, chociaż w innym sensie. Kryształowe kielichy były napełnione szarozielonym glutem o mdlącym, obezwładniającym zapachu, mniejsze misy były pełne żywych morskich pająków i podobnych przysmaków, a każdy większy półmisek zawierał długą na stopę, surową rybę w całości, przybraną apetycznie czerwonymi, fioletowymi i zielonymi pasmami wodorostów.
Clio spojrzała tylko, westchnęła, zamknęła oczy i odwróciła się tyłem do stołu. Costigan zsunął trzy ryby na talerz i odstawił na bok, po czym wrócił do ekranu.
— Powinny być niezłe po usmażeniu — powiedział do Bradleya i zaczął energicznie sygnalizować Nerado, że dania są nieakceptowalne i że chce z nim rozmawiać osobiście. W końcu został zrozumiany, stół zniknął z widoku, a dowódca Nevian ostrożnie wszedł do kabiny.
Na żądanie Costigana podszedł do ekranu, pozostawiając przy drzwiach trzech czujnych i dobrze uzbrojonych strażników. Mężczyzna skierował urządzenie na kambuz pirackiej szalupy, sugerując, że powinni tam zamieszkać. Przez jakiś czas wymachiwali ramionami i palcami, i chociaż niezbyt płynnie, zdołali osiągnąć pewien poziom zrozumienia. Nerado w żadnym wypadku nie chciał się zgodzić, żeby Ziemianie poszli do swojej łodzi, wolał nie ryzykować, ale po dokładnym oglądzie kazał w końcu swoim podwładnym przynieść do kabiny elektryczną kuchenkę i zapasy ziemskiej żywności. Wkrótce więc neviańska ryba zaskwierczała na patelni, a apetyczny zapach kawy i pieczonych bułeczek rozszedł się po kabinie. Nevianie, na pojawienie się tych zapachów, zareagowali pospiesznym odwrotem, woląc dalszy przebieg wydarzeń oglądać za pomocą dalekowizora.
Po śniadaniu i zrobieniu dokładnych porządków Costigan zwrócił się do Clio:
— Posłuchaj dziewczyno, musisz nauczyć się spać. Jesteś wykończona. Masz oczy, jakbyś była na marsjańskim pikniku i nie zjadłaś nawet połowy śniadania. Musisz spać i jeść, by utrzymać formę. Nie chcemy, żebyś nam tu padła, więc wyłączę światło, a ty położysz się i będziesz spała do południa.
— Och nie martw się, tej nocy będę spała. Jestem całkiem...
— Pójdziesz spać teraz — powiedział obojętnym głosem — nigdy nie sądziłem, że będziesz się denerwować ze mną i Bradleyem u boku. No więc jesteśmy tu obaj i tu zostaniemy. Będziemy cię strzec, jak dwie stare kury pilnujące jednego kurczęcia. Chodź i połóż się, Dobranoc.
Clio roześmiała się, słysząc porównanie, lecz położyła bez protestu. Costigan usiadł na brzegu wielkiej kanapy, trzymając ją za rękę i rozmawiali o niczym. Przerwy w rozmowie były coraz dłuższe, uwagi Clio coraz rzadsze i wkrótce powieki jej opadły, a głęboki, regularny oddech wskazał, że zapadła w mocny sen. Mężczyzna przyglądał się jej z czułością. Taka młoda, piękna, kochana – był taki zakochany. Nie był religijny, ale teraz zaczął się modlić. Gdyby mógł wydostać ją z tej opresji... nie pasował do jej świata, ale... Boże, daj chociaż szansę... chociaż jedną!
Zmęczony ostatnimi wydarzeniami, strasznym napięciem i niedostatkiem snu, zahipnotyzowany własnymi mieszanymi uczuciami i gładkimi krzywymi policzków Clio, Costigan zamknął oczy i wciąż trzymając jej rękę, opadł na miękkie poduszki obok niej, zapadając w niepamięć.
Tak śpiących i trzymających się za ręce, znalazł Bradley. Popatrzył na nich, a na jego twarzy pojawił się łagodny, ojcowski uśmiech.
— Miłe dziecko, ta Clio — szepnął — a drugiego takiego, jak Costigan też się nie znajdzie. Będą najlepszą parę dzieciaków jakie stary Tellus mógł stworzyć. Ja też powinienem się przespać — ziewnął szeroko, położył się obok Clio po lewej stronie i po chwili już spał.
Kilka godzin później obydwu obudził radosny śmiech. Clio siedziała i patrzyła na nich błyszczącymi oczami. Była wypoczęta, w lekkim nastroju, wściekle głodna i mocno rozbawiona. Costigan był zdziwiony i podenerwowany tym, co uważał za fiasko zadania, które sam sobie wyznaczył. Bradley był spokojny i rzeczowy.
— Bogu dzięki, za takich ochroniarzy. — Clio roześmiała się ponownie, ale zaraz spoważniała. — Spało mi się cudownie, ale ciekawa jestem czy wieczorem uda mi się zasnąć, jeżeli nie będziesz trzymał mnie za rękę przez całą noc?
— Och, on na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu — powiedział Bradley.
— Daj spokój — zaprotestował Costigan, ale oczy go zdradziły.
Przygotowali i zjedli następny posiłek, któremu Clio oddała pełną sprawiedliwość. Wypoczęci i odświeżeni zaczęli rozważać możliwości ucieczki, gdy do kabiny wszedł Nerado w asyście trzech uzbrojonych strażników. Neviański uczony postawił na stole jakieś urządzenie i zaczął przy nim manipulować, spoglądając na Ziemian po każdej regulacji. W pewnej chwili urządzenie buchnęło dźwiękiem artykułowanej mowy. Costigana olśniło.
— Udało się! Zostaw! — wykrzyknął, machając rękami z podniecenia. Zobacz, Clio, ich głosy obejmują inne częstotliwości niż nasze. Prawdopodobnie wyższe, więc zrobili przetwornik. Ta jaszczurka nie jest głupia!
Nie było wątpliwości, że Nerado również słyszy głos Costigana. Jego długa szyja zwinęła się w pętlę, co u Nevian oznaczało zadowolenie. Nie mogli się rozumieć wzajemnie, ale już wiedzieli, że możliwość wydawania i słyszenia inteligentnych dźwięków jest cechą wspólną dla obu ras. Ten fakt całkowicie zmienił relacje między porwanymi i porywaczami. Nevianie przyznali między sobą, że dziwne dwunogi mogą być całkiem inteligentne, a Ziemianie zyskali nową nadzieję.
— Nie jest tak najgorzej, jeśli oni mogą mówić — podsumował Costigan. — Weźmy to za dobrą monetę i miejmy z tego jakąś korzyść, zwłaszcza, że nie wymyśliliśmy żadnego sposobu, by uciec. Mogą mówić i słyszą, więc z czasem nauczymy się ich języka. Skoro nie możemy sami wrócić, może uda nam się ich jakoś przekonać, żeby nas odwieźli z powrotem.
Nevianie, nie mniej od Ziemian, palili się do nawiązania kontaktu. Nerado nie wyłączał swojego urządzenia. Nie ma potrzeby szczegółowego opisywania, w jaki sposób opracowano słownik. Wystarczy, że powiemy, iż wyglądało to podobnie, jak nauka mowy u niemowląt, tyle że w porównaniu do dzieci, mieli w pełni rozwinięte mózgi. Podczas, gdy ludzie uczyli się języka Nevian, kilkoro płazów (a czasami również Clio Marsden) uczyło się trójplanetarnego. Obaj oficerowie doszli do wniosku, że znacznie lepiej będzie nauczyć Nevian logicznie skonstruowanego, wspólnego języka Trzech Planet, niż zgłębiać nielogiczne złożoności angielskiego.
Wkrótce obie grupy mogły się już w pewnym stopniu porozumieć przy użyciu dziwnej mieszaniny obu języków. Po ustaleniu kilku podstawowych pojęć, neviańscy uczeni zbudowali przetworniki na tyle małe, że Ziemianie mogli je nosić na szyi. Pozwolono im również poruszać się swobodnie po wielkim statku, zamykając jedynie ładownię, w której umieszczono rozczłonkowaną piracką szalupę. Nie trzymano ich też w niewiedzy na temat innego rybiokształtnego statku, który było widać na ekranach, jak pędzi przez międzygwiezdną pustkę.
— To nasz siostrzany statek, lecący do Układu Słonecznego po żelazo — wyjaśnił Nerado swoim przymusowym gościom.
— Mam nadzieję, że wykryto wszystkie usterki w naszym superstatku! — mruknął nerwowo Costigan, gdy Nerado się odwrócił — i dostaną nie tylko ładunek żelaza.
Po jakimś czasie błękitno-biała gwiazda wyodrębniła się na odległym firmamencie i przekształciła w wyraźną tarczę. W miarę, jak statek się zbliżał, rosła coraz większa i coraz bardziej błękitna, aż w końcu, w pobliżu macierzystej gwiazdy pojawiła się Nevia.
Mimo, że ciężko obładowany, statek był tak potężny, że mógł się opuścić pionowo w dół, ku lagunie pośrodku neviańskiego miasta. Cały akwen był opustoszały, gdyż to lądowanie nie było takie całkiem zwyczajne. Woda kipiała i gotowała się pod ogromną siłą powstrzymującą przed swobodnym spadkiem ogromny ładunek alotropowego żelaza, a wielki statek, zamiast usiąść wdzięcznie, jak poprzednim razem, wpadł do wody jak ołowiany ciężarek i osiadł na dnie. Zakończywszy bezpiecznie delikatne dokowanie statku w specjalnie przygotowanej wielkiej kołysce, Nerado zwrócił się do Ziemian, przyprowadzonych pod strażą.
— Statek będzie teraz rozładowywał żelazo, a wy zostaniecie zabrani do Akademii Nauk, gdzie zostaniecie poddani dokładnym fizycznym i psychologicznym badaniom. Chodźcie za mną.
— Chwileczkę — zaprotestował Costigan, mrugając do swoich towarzyszy — chcesz, żebyśmy poszli przez wodę i do tego na takiej straszliwej głębokości?
— Oczywiście — odpowiedział zdziwiony Nevianin. — Oddychacie powietrzem, to fakt, ale pływać przecież możecie, a głębokość jest niewielka, około trzydziestu waszych metrów, więc nie powinna sprawić wam kłopotu.
— Mylisz się. I to dwa razy — oświadczył z przekonaniem Ziemianin. — Jeśli pływaniem nazywasz poruszanie się pod wodą, to nie potrafimy tego. Z zanurzonymi głowami utoniemy bez ratunku w ciągu kilku minut, a ciśnienie na tej głębokości zabije nas błyskawicznie.
— No cóż, mógłbym, oczywiście, wziąć prom, ale... — zaczął z powątpiewaniem neviański kapitan, gdy przerwał mu dźwięk sygnału komunikatora.
— Kapitanie Nerado!
— Tu Nerado — powiedział do mikrofonu.
— Trzecie Miasto zostało zaatakowane przez ryby głębinowe, które opracowały nowy typ potężnej ruchomej fortecy wyposażonej w nieznaną broń. Miasto nie jest w stanie powstrzymać ataku i prosi o pomoc. Wasz statek jest nie tylko dobrze uzbrojony, ale zaopatrzony w duży zapas żelaza. Musicie im przyjść z pomocą, najszybciej, jak możecie.
Nerado rzucił kilka rozkazów i ciekłe żelazo popłynęło strumieniem z szeroko otwartych zaworów, tworząc rozległe, czerwone jeziorko na dnie doku. W krótkim czasie pływalność statku osiągnęła równowagę w stosunku do wypartej wody, a gdy tylko stała się dodatnia, zawory zamknięto i uruchomiono silniki.
— Wracajcie do swojej kwatery i zostańcie tam dopóki was nie zawołam — polecił Nevianin, a gdy Ziemianie posłusznie wykonywali polecenie, statek podniósł się z toni i wystrzelił w purpurowe niebo.
— Ale ty bezczelnie kłamiesz! — wykrzyknął Bradley, gdy z wyłączonymi przetwornikami znaleźli się w środkowej kabinie swojej kwatery. — Pływasz jak wydra, a przypadkiem wiem, że wydostałeś się ze starego DZ83, z głębokości...
— Może trochę przesadziłem — przerwał mu Costigan — ale czym bardziej będą nas uważali za bezsilnych, tym lepiej dla nas. Poza tym, z tych miast może być trudno się wydostać, więc lepiej żebyśmy pozostawali poza nimi możliwie jak najdłużej. Mam kilka pomysłów, ale są wciąż niedopracowane... Och, ale ten ptaszek lata! Już dolecieliśmy. Tylko żeby się nie rozwalił, jak uderzy w wodę z tą szybkością.
Nie zmniejszając prędkości, runęli pod ostrym kątem w dół, ku oblężonemu miastu. Lecąc, statek wystrzelił torpedę w kierunku centralnej laguny. Nie był to jednak pocisk, lecz kapsuła zawierająca całą tonę alotropowego żelaza, bardziej użytecznego dla obrońców niż milion żołnierzy. Trzecie Miasto było rzeczywiście w poważnej opresji. Pas wrzącej, eksplodującej wody rozciągał się dookoła niego bez żadnej przerwy. Woda tryskała do góry utrudniającymi widoczność pióropuszami przegrzanej pary lub była wyrzucana masowo we wszystkich kierunkach za sprawą straszliwych sił uwalnianych przez atakujące ryby głębinowe. Zewnętrzna obrona była już pokonana i na oczach zdumionych Ziemian ogromne heksagonalne budynki zaczęły się rozpadać. Górne partie zamieniały się w metalowe strzępy, a dolne przewracały jak pijane na dno wrzącego morza.
Usiedli w trójkę, przytrzymując się tego co było pod ręką, podczas gdy neviański statek wbił się przy pełnej prędkości w wodę. Środki ostrożności okazały się jednak niepotrzebne. Nerado znał swój statek, jego moc i możliwości. Nastąpił wielki plusk i tyle. Sztuczne ciążenie nie zmieniło się w czasie uderzenia. Statek, który dla pasażerów był cały czas jak nieruchomy, na prostym kilu, teraz już jako łódź podwodna, rzucił się jak ryba i zaatakował tyły najbliższej fortecy.
Bo to rzeczywiście była forteca. Ogromna konstrukcja z zielonego metalu, nieustępliwie orząca ślady olbrzymich gąsienic. A w miarę jak się czołgała, niszczyła wszystko. Costigan, badając ją swoim dalekowizorem, patrzył i podziwiał. Fortece były wypełnione wodą, sztucznie chłodzoną i napowietrzaną, całkowicie odizolowaną od wrzącego morza, w którym się poruszały. Były obsadzone przez ryby długie na pięć stóp z wielkimi wyłupiastymi oczami. Ryby wyposażone w liczne, długie macki. Ryby czujnie obserwujące panele kontrolne lub miotające się dokoła z różnymi zadaniami. Myślące ryby prowadzące wojnę.
Ich działania nie były bynajmniej nieefektywne. Miotacze promieni gotowały wodę na setki jardów w przód, a torpedy wybuchały na umocnieniach Nevian jak jedno ciągłe uderzenie. Najpotężniejsza była jednak broń zupełnie Ziemianom nieznana. Z fortecy wysuwał się z szybkością meteoru długi teleskopowy pręt z niewielką, oślepiająco błyszczącą kulką na końcu. Wszystko, czego ten świecący koniec dotknął, znikało w przepotężnej eksplozji. To co zostawało z pręta, teraz już ciemne, było wciągane z powrotem do fortecy, by za moment pojawić się ponownie, gotowe do działania.
Nerado, dla którego ta dziwna broń wydawała się być równie obca, co dla Ziemian, zaatakował ostrożnie, wysyłając daleko do przodu swoje mroczne nieprzenikalne obłoki czerwieni. Podwodny pojazd był jednak całkowicie nieżelazny, a jego dowódcy musieli być dobrze zaznajomieni z neviańskimi promieniami, liżącymi i przywierającymi do zielonych ścian w bezsilnej furii. Gdyby nie gwałtowne uniki, już w pierwszych sekundach kosmolot by został zniszczony świecącą kulką, przebijającą raz po raz czerwony woal. Chwilę później obrońcy Trzeciego Miasta, szczęśliwie wzmocnieni przez Nerada dużym ładunkiem alotropowego żelaza, podjęli walkę z nowym zapałem.
Z miasta zostały wysunięte ogromne metalowe kratownice, rozciągające się od powierzchni oceanu do samego dna. Kratownice motały takie przerażające moce, że sama woda zostawała odepchnięta i stała nieruchomo, jak pionowa, szklana ściana. Torpedy były bezsilne przeciwko tej ścianie energii. Najgwałtowniejszy miotany przez ryby żar spalał się bezskutecznie. Obrony nie przełamała nawet niewiarygodnie niszczycielska siła wielu skoncentrowanych w jednym punkcie prętów zakończonych ognistymi kulkami. W wyniku tej niewyobrażalnej eksplozji woda została odrzucona na mile, a dno oceanu nie tylko odsłonięte, ale wyrwany został krater, którego rozmiarów Ziemianie nie chcieli nawet zgadywać. Czołgająca się forteca została odrzucona daleko, cały świat zakołysał się od wybuchu aż po samo jądro, lecz zasilana żelazem ściana wytrzymała. Masywne kratownice zakołysały się i poddały do tyłu, a niebotyczna fala przypływowa niszczycielską siłą runęła na miasto. Zapora pozostała nietknięta. Nerado wciąż atakował całym swoim uzbrojeniem dwa potężne czołgi i wciąż robił uniki przed prętami wyposażonymi w kwintesencję zniszczenia. Ryby nie były w stanie widzieć przez podprzestrzenny woal, ale wszyscy strzelcy z obu fortec przeczesywali go swoimi długimi i szybkimi prętami w desperackich próbach zniszczenia nowej i wyglądającej na najpotężniejszą, neviańskiej łodzi podwodnej, której czysta siła powoli, ale nieubłaganie kruszyła nawet ich gigantyczne ściany.
— Dobra, myślę, że teraz jest najlepszy moment na to, byśmy zrobili coś dla siebie — powiedział Costigan, odwracając się od wciągającego obrazu na ekranie do swoich dwojga towarzyszy.
— A co my możemy zrobić? — zapytała Clio.
— Cokolwiek to jest, musimy spróbować — wykrzyknął Bradley.
— Wszystko jest lepsze od pozostania tutaj i pozwolenia im na analizowanie nas. Nie mówiąc już o tym, co to dla nas oznacza — ciągnął Costigan.
— Wiem dużo więcej, niż oni sobie wyobrażają. Nigdy nie złapali mnie na użyciu mojego szpiegowskiego dalekowizora. To jest bardzo wąski promień i prawie nie pobiera energii. Mogłem więc ogłupić mnóstwo urządzeń. Mogę otworzyć większość zamków i wiem, jak się uruchamia ich promy. Ta bitwa, aczkolwiek fantastyczna, jest śmiertelna i nie jest jednostronna w żadnym znaczeniu, więc każdy z nich poczynając od Nerada, musi być bardzo zajęty. Nie ma straży pilnującej nas i decydującej, gdzie mamy iść. Droga stoi otworem. Jak już się raz wydostaniemy, bitwa umożliwi nam ucieczkę. Na zewnątrz jest taki szum, że najprawdopodobniej nie będą w stanie wykryć działania silnika promu. W dodatku będą zbyt zajęci, by nas ścigać.
— A jak już się raz wydostaniemy, to co? — zapytał Bradley.
— Powinniśmy, oczywiście, zdecydować wcześniej. Moim zdaniem powinniśmy wracać na Ziemię. Znamy kierunek i mamy wystarczającą ilość energii.
— Conway, zmiłuj się, to jest strasznie daleko! — wykrzyknęła Clio. — A jedzenie, woda, powietrze. Czy w ogóle dolecimy?
— Wiem tyle samo, co ty. Chyba tak, ale oczywiście wszystko może się zdarzyć. Ten statek nie jest za duży. Jest również znacznie wolniejszy od wielkiego kosmolotu i jesteśmy daleko od domu. Inna sprawa to żywność. Według Nevian te szalupy są nieźle zaopatrzone, ale dla nas jest to zbyt wstrętne, by jeść. Niemniej, jest to całkiem pożywne i będziemy musieli to jeść, gdyż naszych zapasów, które moglibyśmy przenieść do promu na długo nie wystarczy. Nawet wtedy, może być trochę za mało, ale myślę, że nam się uda. Z drugiej strony, co nas czeka, jak zostaniemy tutaj? Prędzej czy później nas znajdą, a nie wiemy za dużo o tej ich superbroni. Jesteśmy mieszkańcami lądu, a tu pewnie lądu jest niewiele albo wcale. Nie wiemy też gdzie tego lądu szukać i nawet jeśli go znajdziemy, to będzie już opanowany przez płazy. Jest wiele możliwości, które mogą być lepsze, ale jest też wiele znacznie gorszych. No więc co? Próbujemy czy zostajemy tutaj?
— Próbujemy! — Clio i Bradley wykrzyknęli jednocześnie.
— Dobrze. Nie marnujmy więc czasu na gadanie. Chodźmy.
Podszedł do zamkniętych i zabezpieczonych polem siłowym drzwi, wyjął coś przypominającego latarkę i wycelował w neviański zamek. Bez błysku, bez hałasu masywny właz rozsunął się gładko. Wyszli, a Costigan z powrotem zamknął i zabezpieczył wejście polem siłowym.
— Jak ty to... — zapytała Clio.
— Pilnie się uczyłem przez ostatnie kilka tygodni — wyszczerzył zęby Costigan — i odkryłem parę rzeczy tu i tam, dosłownie i w przenośni. Nie guzdrać się, ludzie. Nasze zbroje są schowane razem z kawałkami pirackiej szalupy. Będę się czuł znacznie lepiej, jeśli je odzyskamy, a z nimi kilka lewistonów.
Pobiegli korytarzem, rampą pod górę i przez hol, sprawdzając po drodze urządzeniem Costigana czy nie ma Nevian po drodze. Bradley i Clio nie mieli żadnej broni, ale Costigan znalazł sobie jakiś metalowy płaskownik, z którego zrobił nóż.
— Myślę, że uda mi się tym rzucić wystarczająco celnie i szybko, by odciąć głowę Nevianina, zanim ten zdąży nas sparaliżować — wyjaśnił ponuro. Nikt go nie poprosił o zademonstrowanie umiejętności rzucania tym zaimprowizowanym narzędziem.
Jak się domyślił wcześniej, wszyscy Nevianie mieli wyznaczone zadania na mostku albo przy uzbrojeniu, biorąc udział w tej przerażającej bitwie z mieszkańcami głębin. Droga stała otworem. Nikt ich nie zaczepiał ani nie widział, gdy biegli do ładowni z ich wyposażeniem. Pod działaniem przyrządu Costigana, drzwi się otworzyły jak poprzednie i wszyscy troje zabrali się do pracy. Spakowali żywność, napełnili obszerne kieszenie racjami awaryjnymi, sprawdzili broń i automatykę, włożyli skafandry i przypięli w zewnętrznych uchwytach pełen komplet dodatkowej broni.
— A teraz najdelikatniejsza część tego biznesu — powiedział Costigan. Jego hełm zaczął wolno obracać się to w jedną to w drugą stronę, co oznaczało, że sprawdza drogę swoimi szpiegowskimi goglami. — Jest tylko jedna szalupa, do której mamy szansę dotrzeć, lecz ktoś może nas zobaczyć. Tam jest mnóstwo czujników. Musimy też minąć korytarz pełen promieni transmisyjnych. Tędy, tu linia jest wyłączona. Biegiem.
Na ten sygnał pobiegli naprzód, uskakując przez kilka minut to w prawo to w lewo, zgodnie z rzucanymi przez prowadzącego komendami. W końcu zatrzymali się.
— Tu są te wiązki transmisyjne. Musimy się przetoczyć pod nimi. Idą poniżej pasa. Tu jest najniższa. Obserwujcie, jak ja to robię, a jak dam znak, przejdziecie po kolei. Trzymajcie się jak najniżej. Uważajcie, by nie zawadzić o wiązkę ręką albo nogą, bo nas zauważą.
Rzucił się płasko na podłogę, przetoczył około metra i wstał. Sprawdził dokładnie otoczenie.
— Teraz Bradley! — polecił, a kapitan powtórzył jego ruchy.
Clio, nienawykła do ciężkiego i niewygodnego skafandra nie dała rady efektywnie się przetoczyć. Gdy Costigan warknął polecenie, spróbowała i rozpłaszczyła się dokładnie pod niewidzialny promieniem. Miotając się, podniosła rękę. Costigan zauważył błysk w swoich supergoglach, gdy zawadziła o promień. Przykucnął, złapał ją za rękę i wyciągnął z niebezpiecznej strefy. Następnie w szaleńczym pośpiechu otworzył najbliższe drzwi i wszyscy troje wskoczyli do małej kabiny.
— Wyłączcie wszystkie pola w skafandrach, żeby nie było interferencji — szepnął Costigan w całkowitej ciemności. — Nie dlatego, że nie chciałbym zabić kilku z nich, ale dlatego, że jeśli rozpoczną regularne poszukiwania, mamy przechlapane. Nawet jeśli zauważyli, że zawadziłaś rękawicą o wiązkę, wcale jeszcze nie znaczy, że będą podejrzewać nas. Nasze kabiny są wciąż zabezpieczone polem i jest szansa, że są zbyt zajęci, by martwić się nami.
Miał rację. Promień dalekowizora zajrzał tu i tam, ale Nevianie nie zobaczyli niczego nadzwyczajnego i przypisali interferencję jakiemuś przypadkowemu kawałkowi naładowanego metalu. Bez dalszych przygód uciekinierzy dotarli do włazu neviańskiego promu, gdzie pierwszą czynnością Costigana było odłączenie od skafandra i zdjęcie stalowego buta. Z uczuciem ulgi wyciągnął stopę z buta i ostrożnie przelał znajdujące się w nim trzydzieści funtów alotropowego żelaza do zbiornika paliwowego pojazdu.
— Podkradłem im — wyjaśnił w odpowiedzi na zdziwione spojrzenia — i może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale co za ulga pozbyć się tego z buta. Nie mogłem ukraść żadnego naczynia, wiec but był jedynym miejscem, gdzie mogłem to schować. Te promy są zaopatrywane, co najwyżej, w kilka gramów paliwa, a to, nawet przy oszczędnym locie, wystarczyłoby nam ledwo na połowę drogi do Tellusa. Tymczasem może się zdarzyć, że będziemy musieli walczyć. Z tym zapasem, natomiast, możemy dolecieć do Andromedy, walcząc całą drogę. No więc, lepiej spadajmy stąd.
Obserwując ekran, Costigan czekał do chwili, gdy wielki statek obróci się tak, żeby prom znalazł się po przeciwnej stronie od Trzeciego Miasta i walczących czołgów, po czym wystrzelił z wielką prędkością prosto w ocean i przez mrok czerwonego woalu ruszył w kierunku powierzchni. Troje wędrowców siedziało w napięciu, wpatrując się w ekrany i ledwo śmiejąc oddychać. Clio i Bradley zaciskali zęby i wytężali umysły w nieświadomym wysiłku, by pomóc Costiganowi robić uniki przed promieniami i prętami śmierci błyskającymi tak zatrważająco blisko ze wszystkich stron. Zygzakująca szalupa wystrzeliła bezpiecznie z wody w powietrze i tam, gdzie przypuszczali, że będzie już bezpiecznie doszło do nieszczęścia. Rozległ się zgrzyt, huk i pojazd wpadł w korkociąg, z którego Costiganowi z trudem udało się go wyprowadzić i skierować z pełną szybkością jak najdalej od pola bitwy. Obserwując termometr rejestrujący temperaturę na zewnętrznej powierzchni kadłuba przyspieszył do maksymalnej bezpiecznej prędkości w atmosferze, a Bradley poszedł sprawdzić uszkodzenia.
— Kiepsko, ale lepiej niż myślałem — zdał raport kapitan — zewnętrzne i wewnętrzne płyty kadłuba puściły na szwach. Szpary takie, że watę by wywiało... nie mówiąc o powietrzu. Są tu jakieś narzędzia?
— Jakieś są, a czego nie ma, to dorobimy — zadeklarował Costigan. — Odlecimy jak najdalej, potem załatamy prom i zabierzemy się stąd.
— Conway, a co z tymi rybami? — zapytała Clio w czasie lotu. — Na Boga, ci Nevianie są już wystarczająco koszmarni, a sam pomysł inteligentnej i wykształconej ryby może przyprawić o szaleństwo.
— Pamiętasz, Nerado wspominał kilka razy o „na wpół cywilizowanych rybach głębinowych” — przypomniał jej. — Dowiedziałem się, że tu są przynajmniej trzy inteligentne rasy. Znamy już dwie: Nevian, którzy są płazami i ryby głębinowe. Są również inteligentne ryby żyjące na mniejszych głębokościach. Jak zrozumiałem, miasta Nevian były budowane pierwotnie na płyciznach, a może nawet na wyspach. Rozwój techniki dał im dużą przewagę nad rybami i te żyjące w płytkich morzach, w pobliżu wysp, stopniowo zostały podporządkowane, być może jako niewolnicy. Służą nie tylko jako żywność, ale też pracują w kopalniach, hodowlach czy plantacjach i wykonują dla Nevian wszelkie prace. Te tak zwane „mniejsze głębokości” zostały, oczywiście, podbite w pierwszej kolejności, a wszystkie zamieszkujące je rasy ryb są obecnie dosyć uległe. Natomiast te głębokowodne, żyjące w wodach dla Nevian zbyt głębokich, o za dużym dla nich ciśnieniu, okazały się od początku bardziej inteligentne i bardziej uparte. Tymczasem najcenniejsze złoża metali znajdują się głęboko. Wiesz, ta planeta jest zbyt lekka, jak na jej rozmiar. No więc Nevianie podbili niektóre z tych głębokowodnych ryb i zagonili je do pracy. Okazało się jednak, że ci wysokociśnieniowi faceci nie byli w ciemię bici. Zorientowali się, że wraz z upływem czasu płazy wyprzedzają ich coraz bardziej w rozwoju, więc pozwolili się podbić, by nauczyć się od Nevian posługiwać narzędziami i czego tylko mogli. Opracowali wiele nowych broni, a teraz chcą zetrzeć płazy całkowicie z mapy świata, zanim tamci nie staną się zbyt silni.
— A Nevianie boją się ich i chcą ich pozabijać, tak szybko jak się da — podsumowała Clio.
— To byłoby oczywiście rzeczą logiczną — dodał Bradley. — Costigan, czy nie jesteśmy już wystarczająco daleko?
— Żadna odległość na tej planecie mnie nie zadowoli — odpowiedział Costigan. — Musimy odlecieć jak najdalej. Nawet cała średnica planety oddzielająca nas od tych płazów, to dla mnie wciąż za blisko. Ich detektory są bardzo dobre.
— Mogą nas zobaczyć? — zapytała Clio. — Och, czemu nas trafili, już byśmy byli daleko stąd.
— Też bym tak wolał — zgodził się z nią Costigan. — Ale trafili i nie ma co płakać. Sklepiemy i zanitujemy te pęknięcia. Mogło być gorzej. A tak wciąż oddychamy powietrzem.
W ciszy lecieli dalej, dopóki nie przelecieli połowy potężnego globu Nevii. A gdy się zatrzymali, obaj mężczyźni z furią rzucili się do pracy, żeby naprawić mały kosmolot.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.