„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Na pierwszym piętrze widać było znacznie więcej ludzi niż na trzecim i wykazywano mniejsze oznaki nerwowości. Pracownikom „Gwiazdy” powiedziano, że hlat uciekł ze swojej komory, ale nikt nie traktował tego zbyt poważnie. Quillana uhonorowano kilkoma niepokojąco drapieżnymi uśmiechami, po czym zaprowadzono do komodora. Ryter, szef ochrony, dołączył do nich kilka minut później. Było oczywiste, że na wezwanie Velladona.
— Ryter wykonał kilka rozmów przez transmiter — powiedział Velladon. — Podobno Pappy Boltan wycofał swój oddział z rejonu Orado jakiś miesiąc temu. Gdzie przebywa obecnie, nie wiadomo. Hagready wybył na jakąś tajemniczą robotę mniej więcej w tym samym czasie.
— Taa! — Quillan uśmiechnął się. — Więc wybył.
— Dowiedzieliśmy się też paru rzeczy o tobie — wtrącił Ryter. Uśmiechnął się nieznacznie. — Miałeś pracowite i, zdaje się, zyskowne zajęcie.
— Nie narzekam — przyznał Quillan. — Ale w interesach zawsze można coś więcej.
Komodor uśmiechnął się drapieżnie.
— No dobrze — mruknął. — Jesteś czysty. To, co się dowiedzieliśmy, raczej się nam spodobało. Nie, Ryter?
Ryter przytaknął.
— Ale co do tego Bractwa z Beldon... — Komodor potrząsnął mocno głową.
Quillan milczał przez chwilę.
— Może to wynik rozprzężenia — powiedział. — Nie wiem. Ale jest też inna możliwość. Bractwo, wie pan, to jest dość ostra grupa.
— Słyszałem! — Velladon przez chwilę dziko przygryzał wąs. — To co to za możliwość? — zapytał w końcu.
Quillan pochylił się w fotelu.
— To jak na razie tylko domysł. Ale wydaje mi się, że interes z tymi komorami na górze, może się wiązać z dodatkowym ryzykiem, o którym nikt nie wspominał do tej pory.
Spojrzeli na niego z zainteresowaniem.
— A możesz jaśniej? — zapytał Ryter.
— Cooms mi powiedział, że Nome Lancion kazał Movaine'owi sprawdzić po cichu Lady Pendrake. Chce wiedzieć, czy te stworzenia rzeczywiście potrafią to, o czym się mówi. Myślę, że Cooms mówił prawdę. Nome staje się bardzo podejrzliwy, gdy chodzi o naprawdę duży interes. Jeśli nie będzie pewien możliwości hlatów, nie weźmie udziału w czymś takim, jak wysadzenie „Gwiazdy” i liniowca.
Komodor skrzywił się.
— Taak — powiedział w zamyśleniu. — On wie, że nie możemy się wycofać...
— No więc tak, w Bractwie jest wielu ambitnych facetów. Po Lancionie, najważniejszy był Movaine. Po nim Cooms, a następnie Fluel. Podejrzewam, że ten translator do kontroli hlatów, którego Cooms nie wypuszcza z ręki, nie jest wcale tak całkiem trudny do rozgryzienia, jak mówią. Moim zdaniem Cooms wszedł w układ z Eltakiem. Eltak użył przyrządu i hlat zabił Movaine'a. Rubero zaraz potem zabił Eltaka, a sam kilka minut później został zabity przez Fluela, oficjalnie za to, że stracił panowanie nad sobą i zabił jedynego człowieka, który wiedział jak kontrolować hlata.
Ryter chrząknął, oczyszczając gardło.
— Fluel był osobistym cynglem Movaine'a — zauważył.
— Ano był — powiedział Quillan. — Chciałbyś, żeby był twoim?
Ryter uśmiechnął się i potrząsnął głową.
— Dzięki, ale nie! — powiedział.
Quillan spojrzał na Velladona.
— Dobre ma pan teraz pokrycie przeciw Bractwu? — zapytał.
— No cóż, dość szczelne — odpowiedział komodor. — Przewyższamy ich liczbą. Ale po przybyciu liniowca wyrówna się. Myślę jednak, że Lancion niczego nie zacznie. Siły są zbyt wyrównane. A kiedy już pozbędziemy się „Gwiazdy”, nie spotkamy się nigdy więcej. Każdy z nas ma osobną umowę z Yaco. Bractwo ma hlaty, a my, opiekujących się nimi, przeszkolonych techników Federacji, którzy... którzy...
— Którzy mają dostarczyć Yaco informacji, jak kontrolować te stwory — dokończył Ryter. Twarz szefa ochrony pozbawiona była wszelkiego wyrazu.
— O cholera! — powiedział cicho komodor.
— No cóż, to jest tylko przypuszczenie — podkreślił Quillan. — Musimy jednak upewnić się, czy ktoś tu czegoś nie kombinuje. Niemniej, jeśli można kontrolować hlaty przy pomocy tego urządzenia, to Bractwo ma obecnie przewagę, o której nikogo nie powiadomiło. Wszystko, co Yaco potrzebuje, mogą zaoferować w jednym pakiecie. Oczywiście Yaco wciąż może chcieć zapłacić za techników, bo inaczej pan i Ryter możecie im sprawić podobne kłopoty, co moi przyjaciele.
Krew powoli odpływała z twarzy Velladona.
— Jest różnica — powiedział. — Jeśli sprawimy Yaco jakieś kłopoty, powiadomią naszych obecnych pracodawców, że Ryter i ja wciąż żyjemy.
— Mooleyów?
— Tak.
— No, to jest problem — przyznał Quillan, pocierając w zamyśleniu brodę. — W takim razie, zróbmy tak — zaproponował. — Moja grupa nie ma tego typu problemów, ale jeśli wszystko zadziała i będziemy mogli zaoferować Yaco coś więcej niż tylko przykrości, to oczywiście bardziej nam to odpowiada.
— To zrozumiałe — pokiwał głową Velladon. — W tych okolicznościach nasza współpraca wydaje się być wskazana, co nie?
— O tym właśnie mówię.
— Czyli dogadaliśmy się — powiedział Velladon. — Masz jakieś bezpośrednie sugestie?
Quillan spojrzał na zegarek.
— Kilka. Nie chcielibyśmy popełnić tutaj jakiegoś błędu. Mamy wciąż pięć godzin do przylotu „Camelota” i do tego czasu pan ma przewagę ognia. Na razie nie chciałbym nikogo o nic oskarżać, niemniej może pan wspomnieć Coomsowi, że chciałby pożyczyć ten przyrząd, by mógł go zbadać jeden z pańskich specjalistów. Jego reakcja może nam coś wyjaśnić. Jeśli odmówi, nie powinniśmy naciskać na razie zbyt mocno. Trudno przewidzieć z góry, czyje żądania okażą się lepiej uzasadnione, pana czy Bractwa.
No i mamy jeszcze Kinmartena, operatora zatrudnionego do komór. Rozmawiałem z nim, ale w obecności Coomsa i Fluela. Mogli go poinstruować, co ma mówić. Cooms wspomniał o nafaszerowaniu go drugami, co mogło być wygodnym sposobem na zamknięcie mu ust w przypadku, gdy wie więcej, niż powiedział. On jest jednym z tych techników, których ma pan zaoferować Yaco. Myślę, że może pan zażądać, aby go przekazano natychmiast do pana. Tu również będzie ciekawe, jak zareaguje Cooms.
— Dobry pomysł! — Velladon energicznie pokiwał głową.
— A i jeszcze to. Fluel wspominał, że szukaliście żony Kinmartena, która była drugim operatorem w transporcie Pendrake. Znaleźliście ją?
— Ani śladu, jak na razie — odpowiedział Ryter.
— No, to również ciekawe, co?
— W tych okolicznościach, to może nie być nic dziwnego — powiedział komodor. Jego twarz znów nabierała rumieńców i zaczynał okazywać złość. — Jeśli oni...
— No cóż — powiedział uspokajająco Quillan — właściwie, to nie wiemy. Wydaje mi się jedynie, że niektóre rzeczy do siebie pasują. A kolejna sprawa, to musimy coś zrobić, żeby jak najszybciej złapać tego hlata.
Velladon odchrząknął i podłubał kciukiem w zębach.
— Jasne, najlepiej byłoby mieć go z powrotem w komorze. Ale nie przejmowałbym się nim. Ostatecznie to tylko zwierzę. Nawet ten lekki sprzęt, który noszą ci durnowaci bracia z Beldon, powinien sobie z nim poradzić. Ty, jak widzę, nosisz męską broń. Ja też. Jak ten stwór się tutaj pokaże, rozwalimy go i koniec. Na „Camelocie” jest ich jeszcze pięćdziesiąt.
— Ma pan rację — przytaknął Quillan. — Niemniej, może się okazać, że jest on obecnie kontrolowany przez Bractwo. A w takiej sytuacji nie uważałbym go wyłącznie za zwierzę. Może spowodować bardzo duże przykrości.
Komodor zastanawiał się przez chwilę, a potem skinął głową.
— Pewnie masz rację. A co proponujesz zrobić?
— Przynęta w komorze na czwartym piętrze może zadziałać. Poza tym powinniście mieć detektory życia na wyposażeniu.
— Tak, mamy kilkadziesiąt sztuk — potwierdził Ryter. — Ale nie tutaj, tylko w bloku ochrony.
Komodor wstał.
— Zostań tu z Ryterem — powiedział do Quillana. — Chcę z wami omówić jeszcze parę spraw. Każę przynieść tu te detektory... są w drugim przejściu na dole, tak Ryter...? A drugi pomysł, Ryter, to trzeba ściągnąć z podprzestrzeni tego człowieka w opancerzonym skafandrze i posłać na czwarte piętro. — Uśmiechnął się do Quillana. — Ten chłopak jest obwieszony granatami i ma wbudowane rozpylacze. Jeśli Cooms myśli o jakichś kaskaderskich wyczynach, to się dwa razy zastanowi.
* * *
Komodor poszedł szybko wąskim przejściem, jego wielki pistolet obijał mu się o udo przy każdym kroku. Dwóch strażników stojących przy drzwiach biura na pierwszym piętrze wyprężyło się na baczność i zgrabnie zasalutowało. Komodor chrząknął i wszedł, nie oddając honorów, po czym ruszył wprost do terminalu ComWebu w drugim końcu pokoju. Wiszący obok na ścianie długi, czarny kilim wyglądał na mocno zakurzony.
Velladon odpiął pas z bronią i położył na biurku, po czym usiadł i włączył ComWeb.
Czarny kilim za nim poruszył się bezszelestnie i uniósł do góry.
* * *
— Miałeś rację — powiedział Ryter siedem czy osiem minut później. — Jest dokładnie tak, jak mówiłeś!
Quillan skinął głową i wskazał pistolet komodora leżący na biurku. Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu, a potem spojrzał w kierunku drzwi, gdzie zgromadziła się, obserwując, niewielka grupa pracowników ochrony.
— Trzech mężczyzn zniknęło i nikt nic nie słyszał — powiedział. Wskazał świecący panel ComWebu. — Miał wystarczająco dużo czasu, żeby włączyć, ale nie zdążył się połączyć. Mogą tu być jakieś zakamuflowane portale?
— Nie — odpowiedział Ryter. — Znam położenie wszystkich portali w bloku dyrekcji. Żadna przewaga nie pozwoliłaby schwytać Velladona i dwóch strażników bez walki. Coś byśmy usłyszeli. To musiało być jakoś inaczej.
— Pozostaje więc tylko jedna możliwość — powiedział Quillan. Skinął głową w kierunku drzwi. — Czy ci ludzie będą trzymać gęby na kłódkę?
— Jeśli im każę.
— To zrób to. Dwaj strażnicy zniknęli. To musi być robota hlata. Ten stwór jest śmiertelnie niebezpieczny. To wystarczy, żeby wszyscy się teraz mocno pilnowali. Ale nie rozgłaszajmy, że Velladon również zniknął. Jest obecnie na terenie „Gwiazdy”, gdzie ma coś do załatwienia.
— A co nam to daje? — zapytał Ryter oblizując wargi.
— Jeśli Bractwo jest za to odpowiedzialne...
— Nie dałbym grosza za to, że to jest przypadek — powiedział Ryter.
— Ja też. Ale hlat to zwierzę; nie może im powiedzieć, że wykonał zadanie. Jeśli się nie zorientują, że ich podejrzewamy, to da nam to trochę przewagi. Na razie róbmy to, co zostało zaplanowane i, przede wszystkim, pozbądźmy się hlata w taki czy inny sposób. Ten stwór jest trzy razy bardziej niebezpieczny niż cokolwiek innego. Nie licząc, oczywiście, Bractwa. Weźcie jak najszybciej te detektory życia i postawcie na czwartym piętrze tego strażnika w opancerzonym skafandrze.
— W porządku — zgodził się Ryter po krótkim wahaniu.
— I jeszcze jedno — powiedział Quillan. — Cooms może ciągnąć to od góry na dół. Jeśli zdoła wyeliminować ciebie i kilku waszych kluczowych ludzi, to zdemoralizuje ten zespół tak, że wasza przewaga ognia nie będzie się liczyła, zwłaszcza z hlatem po ich stronie. Najlepiej więc, gdybyś kilku dobrych chłopaków miał cały czas przy sobie.
Ryter uśmiechnął się nieznacznie.
— Nie martw się. Na pewno tak zrobię. A co z tobą?
— Na mnie to oni chyba na razie nie zwracają zbyt dużej uwagi. Moja grupa jest na zewnątrz „Gwiazdy”. Poza tym, gdyby teraz zaczęli za mną chodzić twoi ochroniarze, dla Bractwa mogłoby się to wydawać dziwnie.
— Jak uważasz. — Ryter wzruszył ramionami. — Ostatecznie to będzie twój pogrzeb.
* * *
— Nie było nic na tyle istotnego, żeby można było akurat się przyczepić — powiedział Quillan do Marrasa Coomsa. — Mam jedynie silne wrażenie, że komodor i Ryter coś chowają w rękawie. Jak na mój gust, to Velladon wygląda na zbyt zadowolonego.
Szef Bractwa w zamyśleniu przygryzł dolną wargę. Wydawał się zamyślony, ale niezbyt zaniepokojony. Cooms mógł się bardzo obawiać zbiegłego hlata, ale gdyby działania innych ludzi mogły go tak łatwo przestraszyć, to nie doszedłby do obecnej pozycji w organizacji Nome'a Lanciona.
— Ostrzegałem Movaine'a, że jak Velladon się dowie, że sprawdzamy hlata, to mu się to nie spodoba.
— I nie spodobało mu się — powiedział Quillan. — Uważa, że to była próba złamania umowy.
— Ma rację — przyznał Cooms, uśmiechając się.
— W porządku. Pytanie jest tylko, co on może w tej sytuacji zrobić? Ma nad wami dwukrotną przewagę w sile ognia, ale jeśli spróbuje zaatakować was przed przylotem Lanciona, może stracić tylu ludzi, że to zagrozi całej jego operacji.
— Jest jeszcze jedna nieprzyjemna możliwość, z której nie zdawałem sobie sprawy do tej pory — powiedział Cooms po chwili milczenia. — Velladon może w rzeczywistości mieć nawet czterokrotną przewagę ognia. Mógłby więc sobie pozwolić na stratę całkiem sporej ilości ludzi. Co zresztą by mu odpowiadało.
— Czterokrotną? W jaki sposób? — Quillan zmarszczył brwi.
— Powiedział nam, że nie chce wciągać do tego interesu z hlatami więcej niż połowę ludzi z sił bezpieczeństwa „Siódmej Gwiazdy”. Tę drugą połowę miał dziś rano wypchnąć bez skafandrów w próżnię przez jedną ze śluz w sekcji podprzestrzennej. Nie mieliśmy żadnego powodu, by w to nie wierzyć. Velladon chciał oczywiście liczbę ludzi do podziału ograniczyć jedynie do tych niezbędnych. No, ale jeśli wpadł na pomysł, żeby wyeliminować nas, to tamci mogą być wciąż żywi i uzbrojeni.
Quillan chrząknął.
— Jasne. To może wyjaśnić coś, co mnie zdziwiło.
— Tak, co takiego? — zapytał Cooms.
— Gdy odkryli, że dwaj strażnicy zniknęli bez śladu i doszli do wniosku, że na ich piętrze musi grasować hlat, chciałem jeszcze raz porozmawiać z komodorem, ale Ryter powiedział mi, że Velladona nie ma już w bloku dyrekcji, gdyż poszedł coś załatwić. Zastanawiałem się, co może być akurat teraz takiego ważnego, żeby Velladon musiał wyjść, ale...
— Jasne, bracie, rozumiem! — powiedział Cooms, poważniejąc. — To wszystko mi nie wygląda za dobrze. Ale przynajmniej nie mogą wprowadzić tu posiłków bez naszej wiedzy. Wejście na dole jest pilnowane również przez naszych ludzi.
Quillan spojrzał na niego, a potem skinął w kierunku ściany z tyłu.
— A portale. Ile ich jest na tym piętrze?
— Trzy albo cztery. A co? Przecież są odłączone. Zaślepione. Człowieku, Fluel je wszystkie sprawdził, gdy się tu przenosiliśmy.
— Na pewno nie można ich uruchomić? — zdziwił się Quillan. Wstał i podszedł do portalu. Przyglądał się przez chwilę panelowi, po czym nacisnął tu i tam i zdjął pokrywę. — Podejdź, bracie. Zakładam, że ten portal został odłączony od sieci. Pokażę ci, jak szybko coś takiego da się z powrotem uruchomić!
Wyjął z kieszeni etui z narzędziami i otworzył. Minutę później ciemny napis WOLNY, umieszczony nad portalem, błysnął dwa razy i zaświecił stabilnym białym światłem.
— Portal gotowy do użytku — oznajmił Quillan. — Teraz go wyłączę, ale wiesz już, jak można to zrobić.
Cooms oblizał wargi.
— A mógł ktoś przejść na nasze piętro z „Gwiazdy”, przez portal zablokowany z tej strony?
— Przy odpowiednim ustawieniu mechanizmu, każdy portal może być otwarty z tamtej strony w dowolnej chwili. Duke się zna na tych technicznych sprawach? To każ mu to sprawdzić. Powinien zresztą sam wpaść na coś takiego. Tak czy owak, Velladon może tu wprowadzić tylu ludzi, ilu tylko zechce i nie musi korzystać z głównego wejścia. Chociaż nic nie wskazuje, żeby to robił — dodał po namyśle.
Marras Cooms wzruszył ramionami z irytacją.
— To nic nie oznacza! Pięćdziesięciu ludzi mógł bez trudności ukryć na dolnych piętrach.
— Też racja. Niemniej, jeśli komodor ma zamiar zagrać ostro, to coś powinieneś wcześniej zauważyć.
— Na przykład co?
— No, jest Kinmarten i to urządzenia do wydawania rozkazów hlatom. Velladon może się obawiać o ich całość podczas strzelaniny, więc będzie chciał zabrać Kinmartena i gadżet do siebie.
Cooms przyglądał mu się przez kilka sekund.
— Właśnie, gdy wróciłeś, Ryter przysłał sześciu ludzi po Kinmartena. Pozwoliłem im go zabrać, bo to Velladon ma dostarczyć techników do Yaco. Chcieli też zabrać translator.
Quillan chrząknął.
— I dałeś?
— Nie.
— No tak — powiedział Quillan po chwili zastanowienia. — Ale to niekoniecznie oznacza, że mamy problem z grupą „Gwiazdy”. Tak czy owak, musimy być przygotowani na wszystko. — Wstał. — Wrócę na dół i zajmę się organizowaniem tego polowania na hlata. Velladon oczywiście też chętnie zobaczy go w klatce, więc nie będzie przeszkadzał. Jak coś zauważę, to dam ci znać.
* * *
— Nigdy czegoś takiego nie widziałem — mówił Orka, nieświadomie powtarzając słowa Baldy'ego Perka. Krępy killer komodora miał twarz barwy popiołu. Ludzie z ochrony „Gwiazdy” stali dookoła z równie ponurymi minami. Większość z nich patrzyła w dół, na dolną połowę pustego skafandra oddzieloną lekko skośnym cięciem od górnej połowy.
— Podsumujmy — powiedział Ryter trochę drżącym głosem. — Mówicie, że ta połowa skafandra leżała pod ścianą, tak jak teraz?
— Niezupełnie — powiedział Quillan. — Gdy przyszliśmy na czwarte piętro, skafander przylegał do ściany, jak teraz, ale osiem stóp nad podłogą. To było w tym dużym pomieszczeniu, gdzie znajdują się komory. Gdy Kinmarten, Orka i ja oderwaliśmy go w końcu od ściany, spodziewałem się, szczerze mówiąc, że w środku znajdziemy również połowę strażnika. Ale ten zniknął.
Ryter chrząknął, oczyszczając gardło.
— Jasne — powiedział. — Stworzenie przeciągnęło górną połowę skafandra przez ścianę, tak jak ono to robi, potem przestało przekształcać metal i tylko pociągnęło dalej faceta wraz górną połową.
Quillan skinął głową.
— Na to wygląda — powiedział.
— Ale on miał dwa granaty — wybuchnął Orka. — Miał rozpylacze! Jak ten stwór mógł go porwać w taki sposób?
— Słuchaj bracie — powiedział Quillan. — Granaty nic ci nie pomogą, jeśli nie zauważysz, co masz za plecami.
Orka spiorunował go wzrokiem, nic nie mówiąc.
— No dobrze — powiedział Ryter. — Straciliśmy następnego człowieka. Nie możemy stracić więcej. Nie będziemy wystawiać straży na czwartym piętrze. A teraz zbierzmy wszystkich, którzy nie pełnią konkretnej służby przy głównym wejściu i podzielmy na grupy wyposażone w detektory życia. W każdej grupie pięciu ludzi, jeden obsługuje detektor, a pozostali czterej go kryją z bronią gotową do strzału. Jeśli ten stwór pojawi się na tym piętrze, musimy go natychmiast zauważyć. Orka, ty zostajesz tutaj. I nie chowaj broni!
Mężczyźni w pośpiechu opuścili pomieszczenie. Ryter odwrócił się do Quillana.
— Zrobiłeś tę pułapkę?
Quillan skinął głową.
— Tak. Kinmarten wymyślił, jak założyć przynętę. Gdy hlat wejdzie i ruszy tę morską wołowinę, pułapka się zamknie. Oczywiście, jeśli jego polowanie było w celu zdobycia żywności, może nie być zainteresowany wołowiną.
— Nie wiemy, czy polował dla zdobycia żywności — powiedział Ryter.
— Udało ci się wydostać to urządzenie od Coomsa?
— Nie. — Ryter potrząsnął głową. — Odmówił przekazania.
— Może się teraz zacząć czegoś domyślać — powiedział Quillan.
— Jak to ma dłużej potrwać, to wolę odkryć karty — powiedział Ryter. — Jeszcze kilka takich numerów z tym hlatem i cała operacja może się rozlecieć. Ludzie nie przywykli do tego rodzaju akcji. Są wstrząśnięci. Jeśli mamy się w dodatku przejmować Bractwem, to wolę to zrobić, póki jeszcze mam zorganizowaną grupę. A nawiasem mówiąc, gdzie zostawiłeś Kinmartena?
— W tym małym pokoju, z dwoma strażnikami — odpowiedział Quillan.
— Dobrze. Nie powinno mu się tam nic stać. Nie możemy zmarnować... — urwał, prostując się gwałtownie. — Co to było?
Gdzieś na piętrze rozległ się pojedynczy głuchy trzask. A potem krzyk i przekleństwa.
— W głównym holu — powiedział Quillan. — Szybko!
Gdy tam dotarli, główny hol był pełen krzyczących w podnieceniu ludzi z ochrony „Gwiazdy”. Wszyscy wymachiwali bronią, a niektórzy wykazywali tendencję do ustawiania się plecami do siebie z twarzami w kierunku przeciwległych ścian.
Głos Rytera podniósł się do krzyku, który momentalnie uciszył hałas.
— Co się tutaj dzieje?
Ludzie odwrócili się i zaczęli coś pokazywać palcami, znów mówiąc wszyscy na raz.
— ...zobaczyłem, jak opuszcza się z sufitu! — usłyszeli głośno i wyraźnie, jak mówi ktoś w pobliżu.
Stojąca dalej w holu grupa rozstąpiła się na boki, ukazując coś, wokół czego się zebrali i co wyglądało jak pusta skorupa gigantycznego czarnego żuka.
Odnalazła się brakująca górna połowa opancerzonego skafandra. Była pusta.
Quillan cofnął się o krok, odwrócił i poszedł z powrotem korytarzem, którym przyszli, wyciągając Miam Devila z kabury. Tumult za nim nie ustawał, Ryter krzyczał coś o włączeniu detektorów życia. Quillan wszedł w pierwszy poprzeczny korytarz, a potem w następny, trzymając broń lekko uniesioną przed sobą. Za kolejnym zakrętem zobaczył strażnika przed portalem łączącym piętra. Broń tamtego była wymierzona w niego.
— Co się stało? — zapytał strażnik drżącym głosem.
— Ten stwór dostał następnego! — powiedział Quillan, potrząsając głową.
— O cholera! — Strażnik wciągnął mocno powietrze i opuścił nieco swój pistolet. Quillan swój trochę podniósł. Miam Devil brzęknął cicho, a strażnik westchnął i upadł. Quillan przeszedł obok niego i zatrzymał się przy drugich drzwiach za portalem. Zapukał.
— Otwórz! To ja, Quillan.
Drzwi uchyliły się i jeden ze strażników pilnujących Kinmartena spojrzał pytającym wzrokiem. Quillan strzelił mu w głowę, popchnął upadające ciało i wszedł do środka. Zobaczył drugiego strażnika odwracającego się w jego kierunku i strzelił ponownie, po czym schował pistolet do kabury. Kinmarten, stojący przy stole sześć stóp dalej, chwycił prawą ręką ciężką marmurową popielniczkę i spojrzał na niego z pobladła twarzą.
— Spokojnie, koleś! — powiedział Quillan. — Nie... — Uchylił się pośpiesznie przed ciężką popielniczką lecącą w kierunku jego głowy. W następnej chwili ciężka pięść wylądowała na szczęce Kinmartena. Operator stazy osunął się bezwładnie na podłogę.
— Przykro mi kolego — mruknął Quillan, stając nad nim. — Sprawy nabrały ostrego biegu.
Podniósł nieprzytomnego chłopaka do pionu, zgiął w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Przed portalem wciąż nikogo nie było, jeśli nie liczyć leżącego ciała strażnika. Quillan położył Kinmartena na dywanie, zaciągnął strażnika do pokoju i wychodząc zamknął za sobą drzwi. Podniósł Kinmartena i wszedł razem z nim do portalu, naciskając przycisk czwartego piętra. Chwilę później znaleźli się obaj w małym ciemnym holu na czwartym piętrze. Quillan znów wyjął pistolet.
Przez kilka sekund stał cicho, rozglądając się i nasłuchując. Komora z podłożoną przynętą stała szeroko otwarta na środku dużego pomieszczenia. Nie było widać żadnego ruchu. Kinmarten ponownie znalazł się na podłodze. Quillan podszedł do panelu osłaniającego mechanizm drugiego portalu.
Odblokowanie portalu zajęło mu tym razem znacznie mniej niż minutę. Założył na miejsce pokrywę panelu. Odwrócił się do Kinmartena i przychylił, gdy nagle powoli wyprostował się z powrotem. Odwrócił głowę.
Czyżby na skraju jego pola widzenia, tuż za wielką czarną bryłą komory zawierającej żywność dla hlata, coś się nieznacznie poruszyło? Quillan stał całkowicie nieruchomy z bronią gotową do strzału. Wszystkimi swoimi zmysłami z wytężeniem próbował wychwycić coś wskazującego, że stwór jest w pomieszczeniu albo skrada się, prześlizgując pod powierzchnią podłogi, sufitu czy ścian jak podwodny pływak.
Odczekał pół minuty, ale nic się nie wydarzyło. Wciąż trzymając broń w ręku, przyklęknął obok Kinmartena na jedno kolano, objął go ostrożnie lewą ręką przez plecy i wyprostował się. Zrobił trzy kroki do przodu i zniknął w portalu prowadzącym na zewnątrz.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.