„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Reetal Destone otworzyła drzwi wejściowe i pospiesznie weszła do swojej kabiny, pozwalając drzwiom zatrzasnąć się za nią. Przeszła przez pokój i podeszła do ComWebu, włączając odtwarzanie. Rozległa się sekwencja dźwięków oznaczająca, że nikt się nie nagrał.
Wyłączyła urządzenie i zwilżyła delikatnie wargi językiem. Nie było żadnych wiadomości od Heragi... ani od Quillana.
Potrząsnęła głową, czując napływ ostrego niepokoju. Spojrzała na zegarek, próbując sobie wmówić, że w końcu tylko kilka godzin upłynęło od czasu, gdy Quillan wszedł do bloku dyrekcji. Heraga jej doniósł, że wracając nie napotkał żadnych problemów w holu wejściowym. Nic też nie wskazywało, żeby doszło tam do jakiegoś zamieszania. Tak czy owak, Quillanowi udało się więc dostać na wyższe piętra.
Wciąż była to jednak bardzo ryzykowna gra.
Reetal przeszła krótkim korytarzem do swojej sypialni. Gdy weszła, ktoś chwycił ją nagle za łokcie i wygiął ręce do tyłu. Znieruchomiała, zaskoczona.
— Spieszysz się dokądś, kochanie? — usłyszała pewny siebie głos Fluela.
Mimo wstrzymania oddechu Reetal zdołała zachichotać.
— Och, Duke! Wystraszyłeś mnie! Jak się dostałeś do środka?
Poczuła, jak jedna z jego rąk przesuwa się z łokcia na ramię. Zręcznie i nieubłaganie, wciąż z unieruchomionymi rękami, została obrócona plecami do ściany.
Fluel przyglądał jej się przez chwilę.
— Gdzie ty się ukrywałaś przez ten cały czas? — zapytał.
— Ja ukrywałam się? Duke?
— Słyszałem, że słodka Reetal zawsze nosi przy sobie pistolet, w takiej czy innej formie albo kształcie.
Reetal potrząsnęła głową i otworzyła szeroko oczy.
— Duke, o co ci chodzi? Ja...
Puścił ją nagle i uderzył silnie w policzek. Reetal krzyknęła, zasłaniając się dłońmi. Natychmiast chwycił ją za nadgarstki i oderwał palce od ozdobnej klamry spinającej włosy.
— A więc tu jest! — powiedział Fluel. — Tak właśnie myślałem. Nie szalej już, kochanie. Uspokój się.
Przestała się szarpać, tracąc trochę ducha, gdy zdejmował błyszczące cacko z jej włosów. Obrócił klamrę w palcach, oglądając, po czym uśmiechnął się i wsunął ją do kieszeni.
— Chodźmy do tamtego pokoju — powiedział niemal uprzejmie, biorąc ją znów za ramię. — Mamy parę rzeczy do zrobienia.
Minutę później siedziała bokiem na kanapie, z rękami przywiązanymi do poręczy. Na podłodze przed nią leżał dyktafon.
— Dzisiaj jest dość pracowity wieczór, kochanie — powiedział. — Co działa zresztą na twoją korzyść. Pewne sprawy będziemy musieli przyśpieszyć. Za minutę lub dwie włączę dyktafon i będziesz mogła odpowiadać na pytania. Nie, nie! Zaczekaj. Posłuchaj uważnie, żebyś wiedziała, jakie są prawidłowe odpowiedzi. Bo jeśli zaczniesz kręcić i motać, to Duke może się na ciebie zezłościć.
Usiadł kilka stóp od niej, poprawił swoją srebrną marynarkę i zapalił papierosa.
— Zaraz, jak tylko pojawił się Quillan Złe Wieści — mówił dalej — przypomniały mi się niektóre rzeczy. Jedną z nich było to, że kilka lat temu oboje, ty i on, działaliście w tym samym czasie w okolicach Beldonu. Pomyślałem sobie, że... no cóż... że być może się znacie. Kto wie? I wtedy...
— Duke — powiedziała niepewnie Reetal. — O czym ty mówisz? Nie wiem...
— Cicho bądź. — Sięgnął ręką i poklepał ją lekko po kolanie. — Chyba że chcesz dostać w pysk. Jeśli nie, to nie przeszkadzaj mi więcej. Jak już powiedziałem, masz szczęście. Nie mam dzisiaj za dużo czasu. Wykończę cię więc bezboleśnie. A teraz słuchaj.
Złe Wieści wiedział mnóstwo rzeczy o tej akcji i miał na to wyjaśnienie. Nic nie mogliśmy mu zrobić, bo jego historia mogła być prawdziwa. Ale ja zacząłem się zastanawiać, jak to się stało, że jesteście tu oboje w tym samym czasie. Może stanowicie zespół, co? Niemniej, on nawet nie wspominał, że bierzesz w tym udział. O co więc chodziło?
I wtedy, kochanie, przypomniałem sobie coś jeszcze i to mi się skojarzyło. Znasz ten mały wstrząs, gdy człowiek nagle zasypia? Jasne, że znasz. A wiesz, kiedy jeszcze odczuwa się coś takiego? Gdy odzyskujesz przytomność po „chwili prawdy”, zgadza się? A mnie się coś takiego przydarzyło dzisiaj, gdy rozmawialiśmy. Mógł to być jakiś odruch czy coś w tym rodzaju. Jasne, gdyby to nie było akurat wtedy, gdy ty miałaś okazję wypróbować ten wszawy trik na starym Duku. I jak ci za to nie skręcić karku?
To właśnie, kochanie, was ze sobą łączy. Quillan nie powiedział tego wprost, ale on nie ma tu żadnego wsparcia. Nie ma też gangu na zewnątrz, który by wiedział o naszym małym interesie. Wszystkie jego informacje pochodzą od ciebie. A ty masz je od głupiego starego Duka, co?
— Duke — powiedziała całkiem spokojnie Reetal. — Mogę o coś zapytać?
Przyglądał jej się zimno przez chwilę, a potem się uśmiechnął.
— Podobno mam być dzisiaj wielkoduszny. Pytaj.
— Nie chcę się spierać. Ale to wszystko nie ma sensu. Jeśli dowiedziałam się o tej akcji, o której mówisz, dopiero od ciebie, to z jakiego powodu miałabym podawać ci wcześniej „chwilę prawdy”. Ryzyko, że się od razu zorientujesz było pół na pół. Więc w jakim celu miałabym je podejmować? Nie sądzisz?
Fluel wzruszył ramionami, rzucił papierosa i zgasił go dokładnie, wcierając czubkiem buta w dywan.
— Za chwilę sama sobie odpowiesz na te pytania. A teraz, kochanie, nie martw się o to. Daj mi skończyć. Kilka godzin temu coś się przydarzyło Movaine'owi. Niczyja wina. A coś innego przydarzyło się później Marrasowi Coomsowi. W ten sposób to ja zostałem szefem tej akcji. Nie sądzisz, że fajnie? Gdy znaleźliśmy Coomsa leżącego w holu z dziurą w jego głupiej głowie, powiedziałem Baldy'emu Perkowi, że Złe Wieści musiał skumać się z chłopakami z „Gwiazdy” i to jest jego robota. Znasz Baldy'ego? On jest osobistym cynglem Coomsa. I teraz, mówiąc otwarcie, jest wściekły. Zostawiłem go jako szefa na naszym piętrze i kazałem załatwić Quillana, gdy tylko się pojawi. Raz na zawsze. Chłopaki wiedzą, że Złe Wieści jest zbyt szybki, żeby zadawać mu jakieś pytania. Nie będą więc ryzykować. Zasadzą się na niego i otworzą ogień, gdy tylko go zobaczą.
Przerwał na chwilę, by pogrzebać butem w plamie pozostałej po zgaszeniu papierosa, po czym mówił dalej:
— No i musimy uwzględnić również Nome'a Lanciona. On w pewien sposób lubił Coomsa i mógłby stać się podejrzliwy. Gdy w organizacji pojawia się nagły wakat, tak jak teraz, Nome zwykle sprawdza tego, co jest następny w kolejności. Lubi się upewnić, że fakty wyglądają tak, jak zostały przedstawione.
Rozumiesz więc teraz, kochanie, jakie odpowiedzi chciałbym mieć nagrane na dyktafon. I postaraj się, żeby brzmiały wiarygodnie. Nie chciałbym tracić czasu na powtórki. Ty i Quillan byliście na „Gwieździe”. Ty się zorientowałaś, co się dzieje i że po naszym odlocie zostaniesz, wraz z całą resztą, zamieniona w parę. Nie widziałaś innej możliwości wydostania się z tej pułapki, jak tylko przeszkodzić w przeprowadzeniu tej operacji. Nawiasem mówiąc, nie będziesz wspominać, że otrzymałaś tę informację ode mnie. Nie chcę, żeby Lancion pomyślał sobie, że zaczynam głupieć. Ty i Quillan wysmażyliście więc tę jego historię, a on zdołał przedostać się do bloku dyrekcji. Pomysł polegał na tym, żeby załatwić jak najwięcej przywódców i namieszać.
Fluel podniósł dyktafon, wstał i położył go na krześle.
— Tyle powinnaś zapamiętać. Jesteś zdolną dziewczynką, więc uzupełnisz to szczegółami według swojego uznania. To zaczynamy...
Popatrzyła na niego w milczeniu i tylko mięsień policzka zaczął jej drgać.
— A jak już to zrobię — zapytała po chwili — jak już będziesz miał tę historię dla Nome'a, to co dalej?
Fluel wzruszył ramionami.
— A co cię to obchodzi, dziewczyno? Reetal, ty już jesteś martwa. Powinnaś się do tej myśli przyzwyczaić. Za cztery, pięć godzin i tak byłabyś martwa. Największa różnica więc w tym, żeby to nie okazało się bardzo nieprzyjemne.
Reetal wciągnęła głęboko powietrze.
— Duke, ja...
— Kochanie, przeciągasz.
— Duke, daj mi się zastanowić. Ja naprawdę nic o tym nie wiem. Ja...
Spoglądał na nią przez chwilę z góry.
— Miałaś już na to czas — powiedział. — Zmarnowałaś go. Spróbujemy więc inaczej. Trochę krzyków na nagraniu będzie dla Lanciona bardziej przekonywujące. Pomyśli sobie, że mała Reetal była typem, który nie zdradza szczegółów bez lekkiego nacisku. — Urwał i wyszczerzył zęby. — A to mi coś przypomniało. Na nagraniu ma być twój własny głos.
— Mój własny głos? — zapytała szeptem.
— Nome zna twój głos. A ja słyszałem, że oferujesz naśladownictwo głosów jako jedną ze swoich umiejętności. Niech ci nie przyjdzie do głowy sprytna myśl zrobienia czegoś, co po twojej śmierci spowoduje, że Nome zacznie się zastanawiać, czy to naprawdę ty mówiłaś. Lepiej tego nie próbuj, kochanie.
Fluel wyjął z kieszeni rękawiczkę i włożył ją na lewą rękę, poruszając palcami, by się dobrze ułożyła. Reetal utkwiła wzrok w metalowych końcówkach przymocowanych do kciuka, palca wskazującego i środkowego rękawiczki. Twarz jej zszarzała.
— Duke, nie...
— Zamknij się.
Urwał kawałek przezroczystej plastikowej taśmy i podszedł do niej. Ręką w rękawiczce chwycił ją za włosy i odwrócił twarzą do góry. Docisnął plastikowy knebel do jej ust i puścił. Reetal zamknęła oczy.
— To, żebyś była cicho — powiedział. — A teraz... — Prawą ręką złapał ją z tyłu za szyję i przyciągnął do przodu, głową prawie do kolan. Ręką w rękawiczce odgarnął jej włosy, a potem środkowym palcem dotknął do skóry na plecach tuż powyżej łopatek.
— Może tutaj — powiedział, usztywniając palec i naciskając.
Reetal szarpnęła się gwałtownie, zwinęła, wykręciła w bok, napinając nadgarstki przywiązane do poręczy. Wypuściła nozdrzami powietrze ze stłumionym, świszczącym hałasem. Metalowy pazur nieubłaganie grzebał w odszukanym węźle nerwowym.
— Trzydzieści — powiedział w końcu Fluel. Cofnął rękę, podniósł jej głowę i odkleił knebel. — To było jedynie trzydzieści sekund, kochanie. Teraz chyba będziesz bardziej chętna do zabawy.
Reetal skinęła głową.
— No dobrze. Masz minutę na odsapnięcie. Jak widzisz, na to nie trzeba zbyt dużo czasu...
Podniósł dyktafon i znów usiadł na krześle, obserwując ją. Oddychała płytko, chrypliwie, oczy miała szeroko otwarte i nieufne. Nie patrzyła na niego.
Duke zapalił następnego papierosa.
— Jeżeli przypadkiem przeciągasz, bo liczysz na to, że sławetny Złe Wieści się tu pokaże, to daj sobie spokój — powiedział. — Jeśli chłopcy jeszcze go nie zastrzelili, to jest zajęty tym, co mu kazał zrobić komodor. Zajmie to przynajmniej godzinę lub dwie. Jest...
Urwał. Środkowy panel ściany naprzeciwko niego odsunął się i w odsłoniętym portalu stanął sławetny Złe Wieści z przewieszonym przez bark operatorem stazy, Kinmartenem.
Obaj mężczyźni zareagowali błyskawicznie. Długie nogi Fluela wyrzuciły go w bok jak sprężyna, prawa ręka sięgnęła pod marynarkę i wynurzyła się z bronią. Quillan obrócił się w lewo, usuwając Kinmartena z lini strzału. Wielki Miam Devil jak gdyby sam wskoczył mu w dłoń. Obaj wystrzelili jednocześnie. Pistolet Fluela upadł na dywan.
— No... tak! — powiedział Duke ze zdziwieniem. Oczy mu uciekły do góry i upadł w ślad za swoim pistoletem.
— Był szybki jak diabli. O mało co mi nie zrobił przedziałka we włosach — powiedział Quillan w osłupieniu.
* * *
Upewniwszy się najpierw, że Fluel wyszedł z bloku dyrekcji samotnie, w sprawach osobistych, Quillan zajął się troskliwie Reetal. W sypialni znalazł aerozol uśmierzający ból i zaaplikował go na podrapane miejsce na jej plecach. Ciepło rozchodzące się od tego środka zniwelowało ból i uczucie paraliżu, i spowodowało, że powoli zaczęła się przyjemnie odprężać, gdy leżący na dywanie Kinmarten poruszył się i coś wymruczał.
Quillan pośpiesznie odłożył aerozol.
— Uważaj na niego — polecił jej. — Zaraz wracam. Jeśli usiądzie, krzycz. Jest na razie nieco rozzłoszczony. Jeśli się obudzi i zobaczy Duka leżącego obok na dywanie, zacznie się miotać.
— Co mam... — zaczęła Reetal, ale on już wybiegł.
Chwilę później wrócił ze szklanką wody, przyklęknął obok Kinmartena, wsunął mu rękę pod ramię i podciągnął do pozycji siedzącej.
— Obudź się, chłopie! — powiedział głośno. — Obudź się zaraz! Mam tutaj coś dobrego dla ciebie...
— Co ty mu dajesz? — zapytała Reetal, ostrożnie masując nasadę swojej szyi.
— Środek nasenny. Już raz musiałem mu przyładować. Zamkniemy go teraz razem z żoną, ale jeśli oprzytomnieje, to opowie jej wszystko i oboje oszaleją, zanim wrócimy, by ich wypuścić... — przerwał, widząc, że Kinmarten mruga powiekami. — No, jesteś chłopie — powiedział głębokim, uspokajającym tonem. Przyłożył mu szklankę do warg. — Wypij! Poczujesz się znacznie lepiej.
Kinmarten posłusznie przełknął, a potem jeszcze raz. Jego powieki przestały się poruszać. Quillan opuścił go z powrotem na podłogę.
— To powinno wystarczyć — powiedział.
— Co się stało? — zapytała Reetal. — Duke...
— Opowiem ci, ile zdążę, gdy już pozbędziemy się Kinmartena. Muszę wracać do bloku dyrekcji. Wszystko tam się kiwa na ostrzu noża. — Skinął głową w kierunku ciała Fluela. — O nim, oczywiście, też chciałbym się dowiedzieć. Mam nadzieję, że możesz chodzić?
Reetal jęknęła.
— Spróbuję — powiedziała.
Solvey Kinmarten na ich widok znów zalała się łzami. Rzuciła się na ciało męża natychmiast, gdy tylko Quillan położył go na łóżku.
— Co ci bandyci zrobili Brockowi? — zapytała z wściekłością.
— Nic złego — oświadczył Quillan uspokajająco. — Jest teraz pod wpływem leków uspokajających, to wszystko. Zabraliśmy go od nich i teraz jest już bezpieczny... Spójrz na to w ten sposób. Zostań tutaj, mała i zajmij się nim. A my do rana wyjaśnimy wszystko. Potem będziecie mogli wyjść z ukrycia. — Mrugnął do niej, dodając odwagi.
— Jestem taka wdzięczna wam obojgu...
— To żaden kłopot, naprawdę. Ale teraz musimy już iść, żeby się tym zająć.
— O kurde, trafia mnie szlag, gdy pomyślę o tych dwojgu — powiedział Quillan kilka sekund później, gdy wraz z Reetal wyszli z portalu po drugiej stronie. Miłe dzieciaki. No cóż, jeśli wylecimy w powietrze, to nawet nie będą sobie z tego zdawać sprawy.
— My za to będziemy — powiedziała znacząco Reetal. — Mów.
Zreferował jej krótko wydarzenia w bloku dyrekcji i wysłuchał jej relacji na temat wizyty Fluela, po czym podrapał się w zadumie po brodzie.
— To mogłoby nam pomóc — zauważył. — Oni są już w tej chwili gotowi skoczyć sobie do gardeł. Trochę ich podbechtać i... — Wstał i popatrzył na ciało Duke'a. Krew, wyciekająca z rany w okolicy serca, przesiąkła przez srebrną marynarkę. Quillan schylił się, chwycił go pod pachy i podniósł.
— Co masz zamiar z nim zrobić? — zapytała ze zdziwieniem Reetal.
— Mam nadzieję, że coś użytecznego. Pewnie byłby zszokowany... po raz pierwszy przyniesie pożytek komuś innemu. Weź, mała, i poszukaj mi w spisie adresów ComWebu adres trzeciego piętra bloku dyrekcji!
* * *
Solvey Kinmarten przyciemniła trochę światło w sypialni, podeszła do Brocka, poprawiła mu poduszkę pod głową i schyliła się, dotykając delikatnie wargami najpierw do jego mocno podrapanego czoła, a potem do policzka. Następnie postawiła krzesło obok łóżka i usiadła, patrząc na niego.
Jakąś minutę później usłyszała z tyłu lekki szmer. Zdziwiona, obejrzała się i zobaczyła coś wielkiego, czarnego i bezkształtnego, poruszającego się szybko po dywanie w jej kierunku.
Zemdlała nie wydając żadnego dźwięku.
* * *
— Wiesz już, co masz mówić? — zapytał Quillan.
Reetal zwilżyła wargi.
— Daj mi jeszcze chwilę na zastanowienie. — Siedziała na podłodze, po prawej stronie ComWebu, blada i skoncentrowana. — Wiesz co, Quillan — powiedziała — jakoś mi się od tego robi trochę niedobrze. A co, jeśli oni tego nie kupią?
— Oni to kupią! — Quillan klęczał na wprost terminala, podtrzymując ciało Fluela na wpół leżące przed włączonym ekranem. — Gdy go parodiowałaś dziś wieczorem, miałem wrażenie, że naprawdę słyszę Duke'a. Poza tym umierający człowiek ma prawo brzmieć nieco dziwnie. — Uśmiechnął się, dodając jej odwagi. — Gotowa?
Reetal nerwowo skinęła głową i odchrząknęła, by oczyścić gardło.
Quillan sięgnął przez Fluela i wcisnął wywołanie trzeciego piętra, po czym przykucnął niżej. Po chwili rozległ się klik.
Reetal wydała drżący, agonalny jęk. Ktoś wciągnął mocno powietrze.
— Duke! — usłyszeli krzyk Baldy'ego Perka. — Co się stało?
— Baldy Perk! — szepnął pospiesznie Quillan.
— K-k-komodor, Baldy! — wyjąkała chrypliwie Reetal. — Strzelił do mnie... zastrzelił Marrasa! A teraz... szukają... Quillana!
— Myślałem, że Złe Wieści... — Baldy był oszołomiony.
— Nie, Baldy — wychrypiała Reetal. — Złe Wieści... z nami! Złe Wieści... kumpel! K-k-omm...
Quillan sięgnął prawą ręką pod stołem i szarpnął ostro w przód i do góry. ComWeb zachybotał się, a potem zwalił na podłogę. Ciało Fluela upadło na niego. Ekran roztrzaskał się. Pytania wykrzykiwane przez Baldy'ego urwały się nagle.
— Świetna robota, mała! — pochwalił Quillan, pomagając jej wstać. — Aż mnie ciarki przeszły!
— Mnie też!
— Zabierzmy go teraz stąd. Wrzućmy go do jednej z tych nieczynnych kabin. A potem wracam do bloku dyrekcji. Jeśli Ryter zajrzał do pokoju Kinmartena, to teraz obie strony są nieźle rozwścieczone.
— Czy to jest konieczne? — zapytała Reetal. — Mam na myśli, żebyś tam wracał. Nie tylko Fluel mógł cię podejrzewać.
— Ryter mógł również — zgodził się Quillan. — Od samego początku sprawiał wrażenie najbystrzejszego z nich wszystkich. Musimy jednak zaryzykować. Przygotowaliśmy grunt do wybuchu strzelaniny i musimy teraz dopilnować, żeby wybuchła, zanim ktoś pomyśli o jakiejś konfrontacji słownej. Trzeba im cały czas grać na nerwach.
— Pewnie masz rację. A co z naszą grupą...
— Sytuacja się tak rozwija, że nie ma się co z tym dłużej wstrzymywać — zgodził się Quillan. — Znajdź jakiś inny ComWeb i zacznij od razu wysyłać te alarmujące wiadomości. A gdy tylko zbierzesz chłopaków...
— To zajmie pewnie niecałą godzinę — powiedziała Reetal.
— Dobrze. Poprowadź ich wprost do bloku dyrekcji. Przy odrobinie szczęścia za godzinę powinni trafić na końcówkę pięknej strzelaniny na wyższych piętrach. Daj im mój rysopis i Rytera, żeby nie było jakiegoś wypadku.
— A dlaczego Rytera?
— Dowiedziałem się, że to on jest tym, który zna detale podłożonej bomby. Potrzebny nam będzie żywy. Inni mogą nawet nie wiedzieć, gdzie została schowana. Heraga mówi, że personel biurowy i techniczny wciąż jest ubrany w białe mundury „Gwiazdy”. Wszyscy inni, bez tych mundurów, są zwierzyną łowną... — urwał na chwilę. — Och i jeszcze powiedz im o tym hlacie. Bóg wie, co ten stwór zrobi, jak się zacznie awantura.
— A może posłać kilku ludzi przez ten portal na czwartym piętrze, który odblokowałeś?
Quillan zastanawiał się chwilę, po czym potrząsnął głową.
— Nie. Będą potrzebni na dole, na parterze. Z czwartego musieliby i tak przejść na parter, a portale są zbyt łatwe do obrony i można je zablokować. Znajdźmy teraz jakiś koc i zawińmy w niego Fluela. Wolałbym nie wzbudzać podejrzeń, gdybyśmy po drodze natknęli się na kogoś.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.