„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Quillan wynurzył się ostrożnie z portalu na czwartym piętrze bloku dyrekcji, spojrzał i znieruchomiał. Komora hibernacyjna, ta w której została założona pułapka, widoczna stąd w dużym pomieszczeniu, była zamknięta, a umieszczony na drzwiach wskaźnik życia świecił stabilnie na zielono.
Quillan przyglądał się mu przez chwilę z pewnym zdziwieniem, a potem podszedł ostrożnie i obejrzał panel sterujący komory. Jego twarz powoli rozjaśniła się uśmiechem. Pułapka zadziałała. Sprawdził głębokość stazy i przesunął ustawienia jeszcze kilka kresek w dół.
— Miłych snów, Lady Pendrake! — mruknął. — Tu będzie ci dobrze. Co za apetyt! No to teraz...
Natychmiast, gdy tylko portal prowadzący na trzecie piętro rozstąpił się przed nim, z holu huknął strzał. Quillan rzucił się do przodu, na podłogę, i przetoczył w bok, rejestrując kątem oka leżące na podłodze ciała oraz zniszczone meble. Przywarł płasko do dywanu i trzymając pistolet przed sobą, leżał, celując w kierunku leżącej pod przeciwległą ścianą wywróconej i rozprutej kanapy, zza której padł strzał.
— Złe Wieści, nie strzelaj! — usłyszał ochrypły krzyk.
Quillan zawahał się. Rzucił wzrokiem w prawo, a potem w lewo. Ciała leżały wszędzie dookoła, istna jatka.
— To ty Baldy? — zapytał.
— Tak — na pół zaszlochał Baldy Perk. — Jestem ranny...
— Co się stało?
— Gang z „Gwiazdy” napadł na nas. Wyskoczyli z portalu ze spluwami i śrutówkami! Złe Wieści, wykończyli nas. Wszystkich na tym piętrze...
Quillan wstał, schował broń, podszedł do kanapy i ostrożnie odsunął ją od ściany. Baldy przycupnął za nią, klęcząc na zakrwawionym dywanie z pistoletem w prawej ręce. Uniósł pobladłą twarz i spojrzał na Quillana.
— Czekam na nich, jak wrócą — mruknął. — Chłopie, koniec ze mną. Dostałem dwa razy. Kilka razy już traciłem przytomność.
— A wasi ludzie, przy wejściu na dole?
— Coś się stało, tak myślę... bo by się pokazali. Załatwili również Coomsa i Duke'a. Chłopie, to wszystko było raz, raz!
— A załoga frachtowca?
— Nie wiem.
— Znasz numer na statek?
— Co? O, tak. Jasne. Nie przyszło mi do głowy — powiedział Baldy zmęczonym głosem. Wydawał się tracić przytomność.
— Zobaczmy, czy dasz radę wstać.
Quillan pomógł mu się podnieść. Baldy nie krwawił zbyt mocno, ale wyglądało na to, że dobrze ocenił swój stan. Długo nie wytrzyma. Quillan chwycił go przez plecy.
— Gdzie tu jest ComWeb? — zapytał.
Baldy zamrugał.
— W tamtym korytarzu... — Jego głos zaczynał się łamać.
ComWeb znajdował się w drugim z kolei pokoju. Quillan posadził Perka na krześle przed terminalem. Baldy pochylił się do przodu, jak pijany.
— Jaki to numer — zapytał Quillan.
Baldy zastanawiał się kilka sekund, patrząc na urządzenie i mrugając jak sowa, a potem podał mu numer. Quillan włączył ekran, wklepał numer i stanął z boku poza zasięgiem widoczności.
— Tak, Perk? — usłyszeli głos kilka sekund później. — Hej, Perk... Perk, co z tobą?
Baldy splunął krwią i uśmiechnął się.
— Dostałem... — powiedział.
— Co?
— Taa. — Baldy wykrzywił się, mrugając. — Ale, mniejsza... Taa. Gang z „Gwiazdy” idzie na was. Uważajcie!
— Co?
— Taa, uważajcie... — Baldy rozkaszlał się, oparł swoją wielką głowę twarzą o terminal i umilkł.
— Perk! Chłopie, obudź się! Perk!
Quillan cicho wyjął pistolet, stanął za ComWebem i roztrzaskał go. Nie miał pewności, co do tego, jak zareaguje załoga frachtowca na nagłe zerwanie połączenia, ale trudno było się spodziewać, że coś takiego doda im pewności siebie. Sprawdził szybko główne pomieszczenia na tym piętrze. Wszędzie było widać ślady krótkich i zaciętych walk; walk między ludźmi w panice, ludźmi rozwścieczonymi prawie do utraty instynktu samozachowawczego. Wszystko musiało trwać zaledwie kilka minut. Duży portal prowadzący na parter był zablokowany. Nie wiadomo czy zrobiono to przed, czy po strzelaninie. Na piętrze były ciała około dwudziestu członków Bractwa. Nikt z nich nie przeżył dłużej niż Baldy Park, niemniej wydawało się, że przed śmiercią zaliczyli co najmniej taką samą ilość pracowników ochrony hotelu.
* * *
Pięciu ludzi z ochrony „Gwiazdy”, stłoczonych w portalu z Ryterem na czele, pojawiło się na czwartym piętrze minutę czy dwie po Quillanie. Za Ryterem stał Orka. Wszyscy trzymali broń gotową do strzału.
— Spluwy nie są już potrzebne — zapewnił ich Quillan. — Jest już niegroźny. Chodźcie.
Bez słowa podeszli do komory hibernacyjnej i popatrzyli ze zrozumieniem na pokrętła i wskaźniki.
— W porządku, więc stwór jest w środku! — powiedział Ryter. Spojrzał na Quillana. — Byłeś tu cały czas?
— Jasne. A gdzie miałem być?
Tamci stanęli półkolem wokół niego.
— Cały czas narażony na atak? — zdziwił się Ryter.
— Ee, tak źle nie było. Pomyślałem sobie trochę i wymyśliłem. — Quillan wskazał na portal wyjściowy w holu. — Stanąłem plecami do portalu. Jego przestrzeń jest niematerialna, więc z tyłu byłem bezpieczny. A pozostałe kierunki... — poklepał się lekko po kaburze z Miam Devilem. Pistolet w ręku Orki uniósł się w górę na ułamek cala. — Niewiele zwierzaków jest w stanie przełknąć więcej niż jeden czy dwa strzały z tego maleństwa i wciąż być na chodzie.
Przez chwilę nikt nic nie mówił.
— Powinno zadziałać — stwierdził w zamyśleniu Orka.
— Widział cię? — zapytał Ryter.
— Nie mógł. Gdy go zobaczyłem, wychynął z tamtego kąta. Rzucił się na ten kawał morskiej wołowiny, że aż cała komora się zatrzęsła. I po wszystkim. — Quillan uśmiechnął się. — No, to większość naszych kłopotów się skończyła.
Jeden z tamtych roześmiał się nerwowo. Quillan popatrzył na niego z ciekawością.
— Coś nie tak, koleś?
Ryter potrząsnął głową.
— Właśnie! Coś nie tak. Chodź na dół, Złe Wieści. Tym razem, my mamy wieści dla ciebie...
* * *
Strażnicy Bractwa na parterze zostali wzięci z zaskoczenia i zastrzeleni prawie bez strat wśród ludzi z „Gwiazdy”. Natomiast bitwa na trzecim piętrze kosztowała ich znacznie więcej, niż to było widać po leżących tam ciałach. Wielu z nich powróciło z ranami na tyle poważnymi, że stali się bezużyteczni w dalszych działaniach.
— To było kosztowne – przyznał Ryter. — Niemniej następny atak hlata zostawiłby mnie ze spanikowanym tłumem. Gdybyśmy wiedzieli, że da się schwytać w pułapkę...
— No, tu to nie było żadnej pewności, że w ogóle zadziała — powiedział Quillan. — Odzyskaliście Kinmartena?
— Jeszcze nie. Wygląda na to, że jest zamknięty gdzieś na trzecim piętrze. Teraz gdy hlat już nie zagraża, kilku ludzi poszło go poszukać. Jeśli Cooms uważał go za wystarczająco ważnego, żeby się o niego zacząć bić, to ja też chcę go mieć z powrotem.
— A co z załogą ich frachtowca? — zapytał Quillan. — Opanowaliście go?
— Nie — powiedział Ryter. — Ale trzeba będzie to zrobić.
— Ilu ich tam jest?
— Powinno być dwunastu. I pewnie jest tylu.
— Dwunastu ludzi. Jeśli wiedzą, co się dzieje, albo się domyślają, to mogą grupie abordażowej sprawić w śluzie sporo kłopotu.
Ryter z irytacją wzruszył ramionami.
— Wiem, ale nie mam wyjścia. Lancion przybędzie na „Camelocie” z następną grupą. Wolałbym nie mieć ich na karku jednocześnie.
— A jak chcesz zająć frachtowiec?
— Gdy ekipa poszukiwawcza wróci na dół, poślemy tam wszystkich ludzi niepotrzebnych tutaj do pilnowania. Zostaną poinstruowani, żeby zrobić to ostrożnie... jeśli uda im się skończyć w ciągu następnych kilku godzin, to wystarczy. Nie możemy teraz pozwolić sobie na żadne dodatkowe straty. Musimy wyjść z tego z wystarczającą liczbą ludzi, by poradzić sobie z Lancionem i z przeładunkiem hlatów. Tylko to się liczy.
— Możesz mi powierzyć dowodzenie grupą abordażową? — zapytał Quillan. — Takie rzeczy, to moja specjalność.
Ryter popatrzył na niego wzrokiem nie wyrażającym niczego.
— Rozumiem — powiedział. — Ale może lepiej, jak zostaniesz tutaj z nami.
* * *
Grupa poszukiwawcza wróciła na dół dziesięć minut później. Zajrzeli w każdy kąt trzeciego piętra. Kinmartena nie znaleźli – ani żywego, ani martwego. Natomiast jeden bystry członek grupy odkrył: po pierwsze, że zniknął również Duke Fluel, a po drugie, że jeden z czterech portali prowadzących z trzeciego piętra na zewnątrz jest odblokowany. Wyjście z tego portalu znajdowało się w nieużywanym aktualnie holu bloku biurowego, po drugiej stronie habitatu. System portali w tamtym holu zapewniał łatwy dostęp do niemal każdego zakątka hotelu.
Żaden z czterdziestu kilku pracowników „Siódmej Gwiazdy” przebywających w głównej sterowni na parterze nie był świadkiem strzelaniny. Niemniej było oczywiste, że wielu z nich z niepokojem podejrzewa, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Dyscyplina pozostawała jednak w pełni utrzymana, a jedyną oznaką nerwowego napięcia były zaniepokojone twarze i okazjonalne spojrzenia rzucane w kierunku siedzących pod ścianami uzbrojonych mężczyzn. Od czasu do czasu przy którymś z biurek odbywała się krótka przyciszona rozmowa.
Quillan stał w pobliżu środka sterowni, a Ryter i Orka po jego bokach, w odległości kilkunastu stóp. Pod ścianami rozstawionych było czterech ochroniarzy z grupy Rytera. Przez duże szeroko otwarte drzwi sterowni widać było pokój transmiterów znajdujący się za takimi samymi drzwiami po drugiej stronie korytarza. W tamtym pomieszczeniu było również czterech ochroniarzy. Pomijając strażników w holu wejściowym i przy portalu prowadzącym do sekcji podprzestrzennej, wszyscy ludzie jakimi dysponował w tej chwili Ryter zostali skoncentrowani tutaj.
Takie ustawienie nie było przypadkowe. Quillan starał się nie zauważać spojrzeń kierowanych przez ochroniarzy trochę częściej na niego niż w jakiekolwiek inne miejsce, jak i tego, że nikt z nich, od czasu jak tu przyszli, nie odsuwa ręki zbyt daleko od swojej broni. To też nie było przypadkowe. Całe napięcie panujące na parterze bloku dyrekcji skupiało się w specyficznym punkcie – mocno naładowanym, chociaż niezauważanym przez nie wtajemniczony personel – i wynikało z obecności tutaj Quillana Złe Wieści. Ryter był obecnie bardziej niż podejrzliwy. Otwarty portal na trzecim piętrze, zniknięcie Kinmartena i Duke'a Fluela, dawało pole do różnorodnych spekulacji. Niewiele z tych spekulacji było pochlebnych dla Quillana. Było oczywiste, że Ryter woli pozostawić wszystko tak jak jest do czasu, aż frachtowiec z Beldonu zostanie zdobyty i większa część jego grupy powróci z podprzestrzennej sekcji habitatu. A wtedy Złe Wieści mógł oczekiwać bardziej dokładnego przesłuchania przez Szefa ochrony.
Mijały minuty. W tych okolicznościach, spojrzenie na zegarek mogło wystarczyć, by wątpliwości Rytera osiągnęły punkt wybuchu. Quillan również wolał, aby sprawy na razie zostały takie, jakie są. Niemniej żywił uzasadnione przekonanie, że od czasu, gdy rozstał się z Reetal minęła więcej niż godzina. Mimo to, jak dotąd, nie było żadnych oznak, że coś niezwykłego się dzieje we frontowej części bloku. W głównej sterowni wokół niego wciąż słychać było szmer rozmów. Nic nie wskazywało również, żeby w pokoju transmiterów zaczęto wymieniać wiadomości między „Gwiazdą”, a zbliżającym się liniowcem.
Mężczyzna siedzący przy pulpicie w pobliżu Quillana wstał w pewnej chwili, wyszedł do korytarza i zniknął. Chwilę później postać w białym mundurze wróciła i zabrała się do przerwanej pracy. Quillan spojrzał na urzędnika i odwrócił wzrok. Poczuł, jak coś w nim szybko tężeje. Było znaczne ogólne podobieństwo, ale to nie był ten sam człowiek, który wyszedł z biura.
Minęła minuta lub dwie. W wejściu do biura pojawiły się dwie inne biało umundurowane osoby, starszy mężczyzna i blondynka. Stali tam żywo dyskutując przez chwilę, a potem ruszyli powoli między stanowiskami w kierunku Quillana. Wyglądało, że spierają się na temat czegoś związanego z jej pracą. Dziewczyna zmarszczyła brwi, uparcie potrząsając głową. W pobliżu Quillana rozdzielili się i ruszyli w przeciwne strony pomieszczenia. Dziewczyna oglądając się do tyłu i wciąż marszcząc brwi, otarła się o Rytera. Spojrzała na niego zaskoczona.
— O, przepraszam — powiedziała.
Ryter skrzywił się poirytowany, zaczął coś mówić, nagle urwał zdziwiony, wzrok mu zmętniał, a kolana się ugięły.
Pracownik siedzący w pobliżu Quillana zagwizdał przeraźliwie.
Quillan, wyciągając broń, obrócił się w kierunku ściany za sobą. Dwaj strażnicy również wyciągali swoje pistolety. Miam Devil chrząknął dwa razy z dezaprobatą. Tamci dwaj upadli. Z korytarza doszedł huk... ciężkiej broni myśliwskiej. Odwrócił się z powrotem i zobaczył pozostałych dwóch strażników słaniających się pod przeciwległą ścianą. W całym biurze rozległ się kobiecy krzyk, personel krył się pod pulpitami, za sprzętem i szafkami na dokumenty. Starszy mężczyzna stał z pałką w ręku nad leżącym Orką i uśmiechał się.
W korytarzu, strzelając w kierunku pomieszczenia transmitera, przemknęło czterech mężczyzn w białych mundurach. Huk strzałów ustał nagle, tamci opuścili broń. Zgiełk zaczął się zmniejszać, przechodząc nagle w szok i ciszę pełną napięcia. Quillan zorientował się, że blondynka stoi obok niego.
— Załatwiliście pozostałych? — zapytał szybko przyciszonym głosem.
— Wszystkich na tym piętrze — odpowiedziała Reetal. — Nie było ich zbyt wieku.
— Wiem. Większość z nich jest wciąż jeszcze w sekcji podprzestrzennej. Jeśli uda nam się rozbroić bombę, możemy ich tam po prostu zamknąć. Długo potrwa doprowadzenie Rytera do przytomności?
— Za pięć minut będzie mógł mówić.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.