home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

V

Poczuł mrowienie, jak przy łagodnym porażeniu prądem elektrycznym. Otworzył usta, a potem je zamknął, gdyż mrowienie ustało, a uczucie spadania po prostu zniknęło. Przekraczając mgielną zasłonę, zamknął oczy, a teraz je otworzył.

Szybko je zamknął z powrotem, policzył do dziesięciu i nabrał mocno powietrza. Potem znów otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu.

Nie przypominało to żadnego miejsca, w którym kiedykolwiek zdarzyło mu się przebywać. Nie było tu zbytku, jak w komnatach Arcykapłanki. Jestem pokojem, wydawało się mówić, a pokój jest tym, czym powinien być. Nie muszę przyciągać uwagi, jak moje biedniejsze siostry. Zadowala mnie wyłącznie bycie pokojem wśród pokoi, swoistym typem i obrazem Idealnego Pomieszczenia.

Podłogi i ściany tego miejsca zdawały się wtapiać w siebie pod jakimiś dziwnymi kątami. Forrester miał trudności w prześledzeniu czy pojmowaniu ich, a określenie wielkości było całkowicie poza dyskusją. Pokój był zalany złotym światłem, chociaż nie mógł wyśledzić jego źródła. Wyglądało to tak, jakby w rzeczywistości świecił sam pokój. Forrester zamrugał i potarł oczy. Światło, czy cokolwiek to było, zmieniło kolor.

Stopniowo zorientował się, że te zmiany zachodzą bezustannie. Nie był pewien, czy mu się to podoba, niemniej z pewnością się zmieniało. Kolor przechodził od złotego przez jasny róż do fioletu, a potem do błękitu i tak dalej, zamieniał się z powrotem w złoty, podczas gdy małe spirale i helisy świetlne rzucały tu i tam tęczowe odblaski.

Forrester znów poczuł, że mu się kręci w głowie.

W różnych miejscach w tym pomieszczeniu znajdowały się rozmaite obiekty, których przeznaczenia nie był w stanie określić. Nawet ich rozmiary były trudne do ocenienia, z uwagi na migotanie światła i kształt pomieszczenia. Jedno wydawało się dość pewne.

Był tu sam.

Na ścianie zobaczył jasny prostokąt nie zmieniający barwy w takim stopniu jak wszystko inne. Doszedł do wniosku, że to okno i ruszył w jego kierunku. Z pierwszym krokiem odkrył coś jeszcze na temat tego miejsca.

Wykładzina była niezwykła. Zamiast włóknami, podłoga wydawała się być pokryta grubą na stopę pianogumą. Nie kroczył w kierunku okna, tylko podskakiwał. Uczucie być może całkiem zabawne, pomyślał, trzeba się tylko przyzwyczaić. Zastanawiał się, ile czasu może to zająć i jako pierwsze przybliżenie przyjął osiemdziesiąt lat.

Dotarł do okna i wyjrzał.

Zobaczył jedynie chmury i niebo.

Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co robić dalej i kiedy w końcu zdecydował się na coś, okazało się, że była to zła decyzja.

Spojrzał w dół.

Pod nim były strome skały, lodowe turnie i śnieg, chmury i... daleko, daleko w dole... płaska Ziemia. Chciał zamknąć oczy, ale nie mógł. Rozległa, przyprawiająca o mdłości panorama rozciągała się pod nim bez końca. Ludzie poniżej, o ile byli tam jacyś, nie byli nawet wystarczająco duzi, żeby wyglądać jak mrówki. Byli całkowicie niewidzialni. Forrester wziął głęboki oddech i chwycił się krawędzi okna.

— Witaj śmiertelniku — usłyszał głos z tyłu.

Forrester omal że nie wypadł przez okno. Zdołał jednak utrzymać równowagę i odwrócić się.

— Proszę tego nie robić — powiedział ze złością. Zanim skończył mówić, już wiedział, kogo ma przed sobą.

Stoi w smudze światła, przemknęło mu przez myśl. A potem spostrzegł, że poświatę emituje cała postać... a może tylko ubranie. Suknię miała uszytą z czegoś podobnego do atłasu, emitującego aurę nawet jaśniej niż pomieszczenie. Jasne włosy przechwytywały blask i również świeciły, oświetlając twarz jednocześnie królewską, zapraszającą i uczuciową. To była piekielnie niepokojąca kombinacja.

Suknia leżała na niej, jakby właśnie tego pragnęła. Forrester nie miał jej tego za złe – suknia podkreślała figurę, która nie tylko że wykraczała poza najdziksze wyobrażenia, ale wykraczała też daleko poza to, co dotychczas uważał za granice możliwości. Była doskonała – od ramion do palców u nóg.

Dotyczyło to również kobiety – od ramion do czubka głowy.

Forrester przełknął ślinę i bezwolnie opadł na jedno kolano.

— Proszę, wybacz mi, Moja Bogini — wybąkał. — Nie miałem na myśli...

— W porządku — mruknęła Bogini. — Rozumiem.

— Ale ja...

— Nie przejmuj się już tym — powiedziała Wenus z pewną nutą niecierpliwości. — Wstań, Williamie Forrester.... albo ty, który byłeś Williamem Forresterem.

Forrester wstał. Po twarzy spływał mu pot. Nie próbował go wycierać.

— Byłem? — zapytał oszołomiony. — Przecież tak się nazywam!

— Nazywałeś — powiedziała Wenus spokojnie. — Od teraz będziesz się nazywał Dionizos.

Jakąś chwilę trwało, zanim Forrester przypomniał sobie, że musi przełknąć ślinę.

— Dionizos? — wykrztusił w końcu. Przez chwilę trwała cisza. Czując, że jego pytanie wymaga wzmocnienia, Forrester dodał: — Dionizos? Bachus? To ja?

— Właśnie ty. Tak będziesz się teraz nazywał i lepiej zacznij się do tego przyzwyczajać.

— Zaraz, chwila — powiedział Forrester. — Nie chciałbym okazać braku szacunku, ale pomyślałem, to znaczy, pierwsza rzecz jaka mi przyszła do głowy, pewnie się mylę, ale gdybym mógł się zapytać, jeśli nie masz, Moja Bogini, nic przeciwko temu, to może coś z tego by mi się wyjaśniło. Bo jeszcze kilka godzin temu robiłem, zadowolony, to co do mnie należy i ...

— O co chcesz zapytać?

Forrester się zachwiał.

— A co na to sam Dionizos/Bachus? — zapytał. — Nie ma nic przeciwko temu, że ja...

— Przeciwko temu, żebyś używał jego imienia? — Wenus roześmiała się. — Dobry boże, nie.

— Ale...

— To z powodu orgii.

— Orgii? — zapytał Forrester. To już dla mnie za dużo, pomyślał.

Wenus skinęła głową.

— Widzisz, te wszystkie orgie są po to, by go uhonorować. O tym, oczywiście, wiesz.

— Jasne — potwierdził Forrester, czując mętlik w głowie. Za kilka sekund, pomyślał z nadzieją, ten pokój zniknie, a ja ocknę się w miłym, spokojnym wariatkowie.

— Oczywiście, dla Boga to nic trudnego uczestniczyć we wszystkich tych orgiach na swoją cześć. Czemu nie. Tyle że z czasem robi to się już trochę nudne... to znaczy, dla Boga. No i wtedy potrzebny jesteś ty.

— Aha — powiedział Forrester, a potem dodał: — Tak?

Pokój wciąż nie znikał, ale postanowił dać mu jeszcze trochę czasu.

— Dionizos — powiedziała cierpliwie Wenus, jak gdyby tłumaczyła problem małemu i raczej niesympatycznemu dziecku — męczy się, biorąc udział w tych orgiach. Chce, żeby ktoś go zastępował.

Cisza, jaka teraz nastąpiła, była bardzo długa.

— I to ja? — pytanie było jedynym, co Forrester zdołał wymyślić w odpowiedzi.

— Zostanie ci nadany status Półboga. Pamiętasz chyba Herkulesa i Achillesa?

— Nigdy ich nie spotkałem — odparł bezmyślnie Forrester.

— Oczywiście — zgodziła się Wenus. — Byli oni jednak starożytnymi bohaterami podniesionymi do statusu półbogów. Właśnie to cię czeka. Chociaż ty nie będziesz czczony pod swoim imieniem.

— Naturalnie — przytaknął Forrester, dziwiąc się temu, co mówi. Możliwe, że jednak wcale nie oszalał, niemniej wolał o tym nie myśleć. Było to zbyt bolesne.

— Zostaniesz poinstruowany, jak używać pewnych mocy. Dzięki temu będziesz mógł wykonywać swoje nowe obowiązki.

Obowiązki?

Ten wyraz niósł straszne konotacje. Dionizos/Bachus był, przede wszystkim, Bogiem Wina, a kobiety i śpiew dodane zostały później. Obowiązki w zastępstwie takiego Boga wydawały się być nieco oszałamiające.

— Te obowiązki — zapytał — będą czasowe czy na stałe?

— No cóż, to zależy — powiedziała Wenus, uśmiechając się słodko.

— Zależy?

— Od tego, czy testy wykażą, że jesteś zdolny wykonywać pewne obowiązki w taki sposób, żeby można było ci zawierzyć. A co do reszty, to wszystko zależy od twoich własnych talentów i pobożności.

— Aha — powiedział Forrester. — Testy?

— Nie sądzisz chyba, że wybralibyśmy śmiertelnika do tak ważnego zajęcia jak to, nie upewniając się, że jest zdolny do wykonywania tej pracy?

— Szczerze mówiąc — powiedział Forrester — jeszcze nie dotarłem do tego, żeby cokolwiek przypuszczać.

Wenus znów się uśmiechnęła.

— Sprawdzaliśmy cię i jak na razie wydajesz się perfekcyjnie zdolny do używania tych mocy.

— Używania? — Forrester zamrugał.

— Dokładnie. W ulicznych bijatykach, na przykład, radzisz sobie nadzwyczaj dobrze.

— W ulicznych...

— Jak tam twoja twarz? — zapytała.

— Moja co? Och, twarz. Dobrze. Uliczne bójki, powiedziałaś Bogini?

— Tak powiedziałam. Dobry boże, sposób w jaki walnąłeś tego łobuza szklanką... To było wspaniałe. Właściwie, to czuję się w obowiązku powiedzieć ci, że od lat nie oglądałam bójki, która by mi się tak podobała.

Forrester milczał, zastanawiając się, czy poczuć się pochwalony czy zawstydzony. Myśl, że jest pod osobistym nadzorem Afrodyty, zakłopotała go bardziej, niż mógł powiedzieć. Bijatyka była pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślał. Nie wydawało mu się, że jest to coś, co powinna oglądać Bogini Miłości.

I wtedy pomyślał o Arcykapłance.

Poczuł, jak się robi cały czerwony powyżej kołnierzyka i dziękował bogom, że jego smagła skóra maskuje to. Przypomniał sobie, kto żądał rytualnych ofiar i pomyślał z goryczą i poczuciem winy o widowiskach sportowych.

Jego twarz pozostała jednak całkowicie spokojna.

— Muszę stwierdzić — powiedziała Wenus — że jak dotąd przeszedłeś przez to znakomicie. Powinieneś być z siebie dumny.

Forrester nie czuł się akurat dumny. Pragnął wczołgać się w jakąś dziurę i tam umrzeć.

— No cóż — powiedział — ja...

— Jest jeszcze coś.

— Jeszcze?

To nie brzmiało atrakcyjnie. Bez względu na to, czego dotyczył jeden z testów, perspektywa jeszcze jakichś testów wydawała się nieco męcząca. Poza tym Forrester nie był tak całkiem pewny, czy zrobi to najlepiej, wiedząc, że obojętni widzowie rejestrują jego umiejętności i każdy ruch. Ile jeszcze, zastanawiał się, da radę?

Ile czego, zreflektował się.

— Musimy być pewni — powiedziała Wenus — że potrafisz dowieść, iż zasługujesz na godność Półboga.

— Och — podchwycił Forrester — to mają być jeszcze jakieś testy?

— Tak. W końcu oczekuje się, że będziesz działał jako alter persona Dionizosa. To niesie odpowiedzialność niemal poza rozumienie śmiertelnika.

Wino, kobiety i śpiew, pomyślał dziko Forrester.

Zastanawiał się, czy każą mu coś zaśpiewać. Nie mógł sobie przypomnieć niczego, oprócz „Gwiaździstego Sztandaru” i jakiejś skrajnie głupiej rymowanki z dzieciństwa. Żadna z nich nie wydawała mu się odpowiednia na tę okazję.

— Musisz się nauczyć zachowywać jak prawdziwy Bóg — powiedziała Wenus. — Musimy też wiedzieć, czy pasujesz do całości.

Forrester pokiwał głową. Jedyna rzecz, która trzyma mnie przy zdrowych zmysłach, pomyślał, to nadzieja, że oszalałem. Ale pokój wciąż tam był, a Wenus stała obok niego i spokojnie mówiła.

— Tak więc muszą być dalsze testy, żebyśmy byli pewni twoich możliwości.

Możliwości? Co ona właściwie ma na myśli?

— Rozumiem — skłamał. — A przypuśćmy, że nie dam rady?

— Nie dasz rady?

— Przypuśćmy, że nie spełnię oczekiwań?

— No cóż — stwierdziła Wenus — obawiam się, że Bogowie mogą się rozgniewać na ciebie.

Forrester nie miał złudzeń, co by to miało oznaczać. Albo przetrwa te testy, albo przestanie trwać w ogóle. Gniew Bogów nie był małą sprawą i rzadko zadowalał się małymi wynikami. Gdy Bóg gniewał się na ciebie, mogłeś mieć jedynie nadzieję, że wynik będzie szybki. I naprawdę nie mogłeś mieć nadziei, że będzie przejściowy.

Forrester otarł czoło. Gdybym mógł sam wybierać, pomyślał niewesoło, nigdy bym nie próbował zostać zastępcą Dionizosa. Wybór jednak nie należał do niego i nigdy nie będzie. To Bogowie go wybrali.

Na nieszczęście, gdyby zawiódł, porażka nie obciążyłaby Bogów. Obciążyłaby Williama Forrestera, skutkując miłym, wielkim, czarnym wieńcem pogrzebowym.

Niemniej nie brzmiało to tak źle, pocieszał się z nadzieją. Ostatecznie nie każdego dnia człowiek otrzymuje propozycję pracy jako Bóg, nie codziennie również człowiek otrzymuje szansę wykonania mnóstwa wyczerpujących i kłopotliwych testów, z perspektywą śmierci w razie niepowodzenia.

Przykazał sobie surowo brać pod uwagę tylko dobre strony, ale jedyne o czym mógł myśleć, to o szeregu nadchodzących testów. Co to będzie? Jak ma je wykonać? Co jest konieczne, by mianować człowieka pierwszoplanowym dublerem Dionizosa?

Wygląd, stwierdził, był oczywiście rzeczą najważniejszą, ale to oczywiście już miał. Przez chwilę prawie miał ochotę poszukać Eda Symesa i przeprosić go za to, że się rozzłościł, gdy tamten powiedział, iż jest podobny do Bachusa.

Ale zaraz zreflektował się, to byłoby już pójście za daleko. Pomysł, żeby przepraszać Eda Symesa, był irytujący bez względu na to, kto jest jego siostrą.

— Ale nie przejmuj się tym — kontynuowała Afrodyta, jak gdyby chodziło o coś na tyle mało ważnego, że nie warto o tym wspominać. — Piorun mojego ojca nie powinien cię niepokoić. Jestem całkowicie przekonana, że się wykażesz.

Uśmiechnęła się do niego promiennie.

Forresterowi przyszło do głowy, że ona nie uważa śmiertelności śmiertelnika za ważną. Ale długo się nad tym nie zastanawiał. Bycie uspakajanym przez samą Boginię bardzo uspakaja, pomyślał z zakłopotaniem.

Wenus obejrzała go taksująco od góry do dołu i od razu pomyślał, że czeka go kolejny test. Na czole znów pojawiły się drobne krople potu, choć na twarzy pozostał spokojny. Wziął głęboki oddech i spróbował się skoncentrować na zbieraniu siły. Arcykapłanka była nadzwyczajna, pomyślał, niemniej nie wykorzystała wszystkich jego możliwości. Wenus... to było zupełnie co innego.

Ale Wenus jedynie pokręciła głową.

— To ubranie... — stwierdziła zafrapowana.

— Ubranie? — powtórzył za nią Forrester, próbując pośpiesznie dostosować się do sytuacji.

— Stanowczo nie możesz pójść w tym ubraniu. Hera zaprotestuje gwałtownie – obawiam się. Jest strasznie zacofana pod tym względem.

Intymne szczegóły na temat Bogów zaintrygowały Forrestera.

— Zacofana? Hera?

— Powiem ci w zaufaniu — powiedziała Wenus — czasami Wszechmatka potrafi być straszliwą suką.

Podeszła do jednej z wirujących ścian, a wtedy światło jakby przygasło. Oczywiście nie zrobiła niczego tak brutalnego, jak otwieranie drzwi. Gdy ruszyła w kierunku ściany, nie było tam widać niczego przypominającego szafę, ale gdy tam dotarła, szafa już była i to otwarta.

Po prostu.

Wenus wyjęła z szafy biały ubiór i ruszyła z powrotem. Forrester z wysiłkiem oderwał od niej wzrok, próbując zaobserwować moment zniknięcia szafy. Zanim Bogini dotarła do niego, znów była tam jedynie świecąca ściana.

A pielęgniarzy z wariatkowa nie było nigdzie widać.

Bogini podała ubiór Forresterowi. Wziął go nieufnie, ale szata wydawała się całkiem rzeczywista. W każdym razie nie mniej rzeczywista niż wszystko inne, co się mu przydarzyło.

Ubranie było prostą tuniką, skrojoną na podobieństwo starożytnego greckiego chitonu z rozcięciem z boku zamiast z przodu. Forrester obejrzał go z dwóch stron. W pasie i na ramionach były złote zapinki utrzymujące go na miejscu. Zapinki nie były ukształtowane w żaden specjalny sposób. Sam materiał był dziwny – niemal fluorescencyjnie biały i chociaż całkowicie nieprzezroczysty, to cieńszy niż jakakolwiek bibułka widziana przez Forrestera. Gdy potarł go, biorąc między kciuk i palec wskazujący, wydawało mu się, że nic tam nie ma.

— Hej, nie stój tak — powiedziała Wenus. — Rusz się.

— Mam się ruszyć? — zapytał Forrester.

— Przebierz się. Czekają na ciebie.

— Czekają?

Nie odpowiedziała. Forrester rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, co chociaż z grubsza wyglądałoby na przebieralnię. Ostatecznie zadowoliłby się jakimś parawanem. Nic z tych rzeczy. Zadowoliłby się również jakimś krzesłem, za którym mógłby przykucnąć. Nic.

Spojrzał z nadzieją na Boginię. Mogłaby wyjść, gdy będę się przebierał, pomyślał. Ale nie widać było po niej, żeby miała taki zamiar. Odchrząknął i szarpnął nerwowo za kołnierzyk.

— Zaraz, zaraz — odezwała się surowo Wenus — nie mów mi, że obecność twojej Bogini cię krępuje. — Podniosła władczo głowę. — Pospiesz się.

Powoli zaczął się rozbierać. W końcu, powiedział sobie, nie ma się czego wstydzić. Przecież do tej pory Wenus powinna już przywyknąć do jego widoku podczas rozbierania.

W końcu jakoś zdołał ubrać się prawidłowo w ten „chiton”. Wenus obejrzała go ze wszystkich stron i pokiwała głową z aprobatą.

— Chodźmy — powiedziała. — Czekają na nas. I jeszcze jedno: nie denerwuj się Herą. Jesteś w porządku.

— O, pewnie — powiedział Forrester. — Jestem absolutnie w porządku. To jasne jak słońce.

— Oczywiście, że jesteś. Naprawdę. Myślę, że będziesz wspaniałym Dionizosem.

Poprowadziła go do ściany po przeciwnej stronie niż ta z szafą. Podczas zbliżania ściana stawała się coraz bardziej niebieska. Gdy pojawiło się uczucie spadania, Forrester stwierdził, że już wie, co będzie dalej.

Miał rację. Ściana rozpłynęła się w niebieski migoczący Niebiański Woal, taki sam jak ten, który go przeniósł tutaj z Nowego Jorku. Gdzie – tego nie był pewien, ale widok zza okna, sugerował, że może to być Góra Olimp.

Nie miał już czasu na zastanawianie się. Gdy dotarli do błękitnej mgiełki, Wenus spokojnie chwyciła go za rękę. A potem weszli w nią razem.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)